wtorek, 15 listopada 2016

Księżyc





Jakoś od zawsze miałem kłopoty ze snem w pełnię i temu podobne zjawiska.
Będąc smarkatym ubierałem to w przedziwne teorie aby zaimponować koleżankom i wydać się choć trochę ciekawszym, ale na moje szczęście dość szybko połapałem się, że to dość infantylne podejście do sprawy.
Dziś perygeum, a ja cały dzień najchętniej bym cholera przespał. 
Z jednej strony masa pracy, która jakoś na szczęście trzymała mnie przy życiu, z drugiej zaś przeogromna ciągota do pozycji horyzontalnej tak mi obca przez całe życia w takiej sytuacji.

Czy coś się nagle poprzestawiało? Zestarzałem się i z wilkołaka stałem się śpiącym po 20 godzin na dobę wilczurem? Czy po prostu musiałem odczekać do nocy by znów siedzieć jak łoś ze szklanką herbaty bo snu jak na lekarstwo.
Oczywiście spać mi się standardowo nie chce, za to żreć i owszem. Wyżarłem już co tylko miałem z czerstwym chlebem włącznie.
Zostały mi już tylko jajka, ale i te właśnie radośnie podskakują we wrzątku oczekując na swoją kolej.
Dobrze, że nie podkusiło mnie aby pojechać do sklepu bo nakupiłbym pierdół i oczywiście wszystko zeżarł. Jeszcze lepiej, że majonez się już skończył bo jakoś ostatnimi czasy szybko przez mnie przelatuje.

Latami czytamy o tym co może się wydarzyć w pełnię. Od zwiększonej liczby urodzeń po wilkołaki i niezapalające samochody.
Każdy ma jakiś swój omen, który lubi przypiąć do zjawiska którego nie zna lub nie rozumie, ale też po to by wzmocnić odrobinę szczęścia.

Dziś na przykład obserwowałem idąc z psem tłum ludzi pod kolekturą totka. Żadnej kumulacji poza kumulacją "wierzących". Każdy z nas ma gdzieś w głowie zaszyte przeświadczenie według którego w takie dni należy wręcz zaklinać rzeczywistość. Coś jak ten nieszczęsny totolotek, którego losy nawet mój ojciec lubi kupowane przy jakichś okazjach. Te najszczęśliwsze to kupowane z okazji wydarzeń rodzinnych, czasem dobrze jest gdy skreśli liczby dziecko, albo ja przywiozę z wyjazdu służbowego :)

Skąd w nas ludziach takie magiczne przeświadczenie? Przecież czasy druidów mamy już dawno za sobą, a ostatnia wiedźma została spalona wieki temu.
Niby jesteśmy wyedukowani, a czasy w jakich żyjemy pozwalają nam zgłębić niemal wszystko, a mimo to baśnie i zaklęcia wciąż w nas żyją.
Oczywiście nikt w nie nie wierzy, ale wystarczy zobaczyć kominiarza i z lubością obserwuję ludzi łapiących się za guziki :)
Nie wspomnę o czarnych kotach czy stłuczonym lustrze.
Soli rozsypywać nie wolno i każdy jak jeden odpukuje złe wróżby w niemalowane :)

Może po prostu życie bez baśni jest do dupy i w coś wierzyć musimy?
Religie to przecież nic innego jak baśnie, opowieści o cudach ubrane w słowa współczesnych im bardziej świadomych członków społeczeństwa.

Samochód kupiony z niemiec już dawno przestał być synonimem jakości, bo i tam ludzie nauczyli się je drutować, ale symbol tego zjawiska jest tak silny jak gloryfikowany niegdyś przez taksówkarzy, a dziś plasujący się w okolicach średniej passat.

Wszystko to jednak nic w stosunku do symbolu księżyca. Nawet słońce nie ma tak wielu zastosowań.

To symbol wszechczasów wykorzystywany na całym świecie. Kompletnie ponadczasowy i ponadklasowy.
Ulegają jego mocy zarówno idioci jak i profesorowie.
Magowie i naukowcy w pinglach spoglądają w jego stronę szukając odpowiedzi. Narkomani, wierzący i egzorcyści rozpalają w jego poświacie ogniska. Kinematografia aż pęka w szwach od jego zastosowań, a babcie wciąż potrafią nim straszyć dzieci.
Szamani się do niego modlą, a starożytni wykorzystywali do sterowania motłochem. 
Dosłownie wszystko kręci się wokół niego. 
Od złości którą na niego zrzucamy, poprzez moją bezsenność, aż po uczucia, które własnie wtedy rozpalane są na nowo.
Cholerny egocentryk, na którego cześć nawet bimber nazwano księżycówką ;)




poniedziałek, 14 listopada 2016

Pierwszy dzień szkoły ;)



Nooo i po raz czwarty mam tę refleksję :)
Fajnie jest wspominać gdy widzi się własne dziecko siedzące na ławce przygotowanej dla pierwszoklasistów.
Z jednej strony wczoraj trzymałem go na rękach, a dziś już sam z podniesioną głową choć pewnie pełen lęku i ekscytacji idzie do szkoły.
Jest mu łatwiej, tak jak mnie było kiedyś, bo starsza siostra torowała drogę. Trochę liznął przy niej tego jak może to wyglądać, oswoił w sobie tę straszną myśl przedszkolaka i siedział tam, patrząc przed siebie, mając za plecami mamę w razie gdyby coś...
Duma rozpiera każdego rodzica. Matki rozprawiają o tym jak to ich pociechy radziły sobie w przedszkolu i że teraz to w ogóle będzie pestka. 

- Przecież nie było na co czekać do siódmego roku życia, bo taaaaki mądry. Zmarnowaliby mi dziecko w przedszkolu.

Jakże niedawno przez kraj przebiegło larum, że to jeszcze dziecko, że dzieciństwo, że za małe. Dziś wyścig szczurów i kto mądrzejszy, kto... w sensie rodzic bo te maluchy mają to centralnie w nosie. 

Jedne szybciej zapamiętują wierszyki, inne są rytmiczne, ktoś dobrze gra w nogę, a kto inny zna tabliczkę mnożenia.
Nie wiedzieć tylko po co matka obok mnie wpoiła dziecku wszystkie stolice na świecie i teraz chwali się na korytarzu koleżance bojąc się wejść na salę gimnastyczną chyba bardziej niż jej syn.
Dziecko nie chce znać tych stolic. Dziecko nie wie po cholerę jest stolica, ale sztucznie dopingowane naszym zachwytem uczy się aby się przypodobać, bo nie z powodu nieposkromionej żądzy znajomości tychże miast.

Leczymy tymi dzieciakami własne kompleksy, puszymy się dumnie pławiąc w ich osiągnięciach. Utaplani sukcesami stoimy w postawach zamkniętych, obwarowani niepewnością i spoglądamy kto ma lepszą tytę i spodnie uprasowane na kant.
Matki, ojcowie, rodzice. Czasem babcia, czasem starsze rodzeństwo mające rozpoczęcie trochę później.

Gdzieś pojawia się łza, jakiś maluch nie wytrzymał i płacze.

Wszystko się dzieje tak samo jak co roku i za każdym razem w innym po trosze wymiarze.
Urzeka mnie jedno w tym dniu.
Choć dzieci bywają okrutne, socjalizują się, dobierają w grupy, pary i w jakiś sposób sobie dokuczają w tym jednym dniu, jak jeden mąż są równe. Nikt nie śmieje się z płaczącego, wszyscy mają tak samo pełne kieszenie obaw o to co nastąpi jutro.
Rodzice choć tak różni jak jeden chcą w tym uczestniczyć.
Adwokat tak samo jak Pani ze stołówki z maślanymi oczyma patrzy w plecy własnego dziecka, które właśnie wstaje do ślubowania i miażdży podnieconymi dłońmi w zapamiętaniu aparat aby uchwycić tę chwilę na zawsze.
Jutro nie powiedzą sobie nawet dzień dobry, ale dziś uśmiechają się do siebie i nawet zamienią kilka słów.

Fajny dzień. Kto z kim będzie siedział, kogo nie ma, a kto jest ze starego przedszkola. Byle nie siedzieć z dziewczyną i jaką ten chłopak ma fajną tytę.

Wstydziłem się tej tradycji, a dziś rosnę z dumy, że syn miał najładniejszą. Zrobioną przez jego matkę, chwaloną przez kolegów. Rosnę nie z powodu tego kawałka tektury, ale dlatego, że dodało mu to odwagi i był kimś. Każdy chce przecież być kimś :) a to dzień, który w naszym męskim świecie jest ważny bo już od strzału ustala nam pewną pozycję.

Jutro dzieci znów będą dziećmi, a my rozpaczliwie będziemy wyczekiwać pierwszego domowego zadania w obawie jak sobie poradzi. Jak my sobie poradzimy.
Nasz szkrab dorośleje, za chwilę zacznie pyskować, a potem będziemy błagać niebiosa aby wrócił cały bo już 22:00.

Życie ucieka nam przez palce, gonimy jak popieprzeni przed siebie na oślep byle mieć, byle zarobić i te chwile z dzieciakami są nam potrzebne jak deszcz po upalnym lecie. Dzieci nie liczą, nie myślą przyczynowo-skutkowo. Organizują się w jakiś przedziwny sposób, o którym już dawno zapomnieliśmy.

Nie zadają pytań zamkniętych, pytają wprost i zmuszają nas połamanych doświadczeniami do odpowiedzi opisowej, a my? Skonkretyzowani na biegu, pchani przez wyścig szczurów do coraz droższych dóbr materialnych oczekujemy jedynie odpowiedzi tak lub nie. Nie mamy czasu na koleżanki ze szkoły i opowieści o nich. Brak nam cierpliwości na długotrwałe budowanie zdania o tym jak to kolega niósł rosół i ten rosół mu się tak bujał w tym talerzu, a wszyscy patrzyli jak szedł i on tak szedł i szedł i tak go niósł, a potem mijał takich chłopaków i oni też patrzyli na ten rosół bo chyba miał za dużo nalane i jak już był tak blisko nas to tak mu się ten rosół trochę przechylił i potem jeszcze raz.....

Nie mamy na to czasu, a przecież skoro dziecko nam o tym opowiada to jest to dla niego ważne, było ważne bo może w jego dziecięcym świecie ważny jest ten rosół, który miał się wylać. Może to było najszerzej komentowane wydarzenie tego dnia i dzięki niemu poznał kogoś, a może po prostu szuka z nami kontaktu?... Bo może nie mamy czasu, bo go nie chcemy mieć?
Może wystarczy poświęcić tę chwilę, kilka minut, aby kiedyś mieć z kim porozmawiać.

Pierwszy dzień szkoły to dobry początek. Nie zawsze się udaje, nie zawsze możemy w nim uczestniczyć, ale to tylko początek. Ważny jak cholera, ale to od nas zależy jak będzie dalej.
Kiedyś ten dziś zalękniony małolat wspomni, że zawsze przy nim staliśmy. Może po cichu, może skłóceni z własnymi ideałami, ale staliśmy, a gdy mu się w życiu uda będziemy mu zazdrościć nieświadomi tego, że to po części dzięki nam, pierwszoklasistom.




piątek, 26 sierpnia 2016

Szybcy i wściekli....



Każdy z nas, niezależnie czy jest kolegą, chłopakiem, mężem księdzem czy choćby przysłowiowym cieciem ma potrzebę imponowania.
Każdy z nas uważa, że jest lepszy niż okazuje się to w rzeczywistości.
Niestety życie weryfikuje wszystko. Prędzej czy później, ale jednak.
Każdy mężczyzna po alkoholu ma mniemanie bycia duszą towarzystwa. Nieważne, że plącze mu się język. Nieistotne, że wzrok mętny szuka na próżno punktu zaczepienia. Spojrzenie ześlizgując się trafia w dziwne punkty, a ten udaje, że to celowe opowiadając coraz to dziwniejsze historie.

Każdy z nas to ma.

Każdy ma potrzebę akceptacji niezależnie od tego czy wśród kompleksów hodowanych latami wzrósł na kogoś podobnego do niczego, czy jako piękny jak Adonis nastolatek nagle wpadł w narcyzm powodowany maślanymi spojrzeniami rówieśniczek.

Dorastamy w sposób różny, ale jak jeden mąż wsiadając do samochodu, podobnie jak wtedy gdy kielich tańczy już we krwi stajemy się lepsi, silniejsi, przystojniejsi.
My najlepsi na świecie kierowcy swych wyścigowych bolidów musimy to udowadniać. Choćby nie wiem co trzeba być pierwszym. Koszta nieistotne, tak być musi.
Wsiadamy do swojej enklawy i po odcięciu od reszty świata możemy już wszystko.
Rzucanie mięsem po wszystkich wokół to najmniejszy detal naszej mrocznej natury. Ci z nas, którzy zachowując dystans mruczą pod nosem jedynie "No jedź....." wciąż pozostają w mniejszości.
Zdecydowana większość odreagowuje cały dzień w pracy, swojego szefa, żonę, dzieciaki czy durnego psa sąsiada, który znów leje nam na koło.

Wyrywamy z siebie te wszystkie frustracje rzucając nimi o szyby samochodu. Jakże radośnie jest gdy trafi się jeden czy drugi sprawny drogowo inaczej i można bezkarnie na nim wyładować choćby żonine "trudne dni".

Wielkość nasza tym większa im bardzie speszony czy zalękniony jest ten na kogo wywnętrzamy się z pasją. Nie słyszy, ale jakimś magicznym zmysłem wie, że o nim właśnie te nasze konwulsje, że pod jego adresem ta koszmarna tyrada i jedzie udając, że nic nie wie. Patrzy przed siebie jak zamurowany nie nawiązując kontaktu wzrokowego.
Chwilę potem jednak gdy już jesteśmy trochę dalej i on łapie oddech nabierając męskości w płuca, nadyma się jak balonik, a łokieć coraz to pewniej nasuwa na podszybie. Wtedy i on z przekąsem rzuca do żony.

-"Co za kretyn"

Teraz to jego świat, jego męskość i jego siła.

Każdy ma swoją, bo kilkanaście kilometrów dalej gdy mkniemy nie bacząc na innych, będąc tuż po zruganiu leszcza świeżo upieczonymi panami wszechświata i na nas przecież spogląda z poziomu swojego Cayene jakiś koślawo wymalowany siną farbą kark i teraz to my unikamy wzroku i tylko czekamy, aby dosadnie "okretynić" jego stanowisko gdy tylko odjedzie na bezpieczną odległość.

Jedno jest tylko niezmienne.
Choć kupujemy coraz lepsze samochody, coraz lepiej się ubieramy, kształcimy i zajadamy krewetkami to każdy z nas wsiada do samochodu ze swoim własnym drzewem z którego dopiero co zszedł i wymachując niezdarnie ramionami określa swój teren.

Dwa metry kwadratowe absolutnej władzy i wolności. Najdziksze instynkty i jakże różna skala w zależności od tego co pod butem.
Po lewej gość z płytą CD przy lusterku jak baran puszcza zajączki w laski na przejściu. Po prawej jakiś Andrzej w kapeluszu i już wiemy, że różaniec przy lusterku nie wisi tam samotnie. Gdzieś niżej na bank jest przyklejony św Krzysztof. Za nami całują się szczyle, a z przodu smarkateria macha do nas z wycieczkowego autokaru i tylko my wiemy, że nie ma gdzie przykleić wzroku.
A pomacham do nich będzie śmiesznie ;)

Życie w samochodzie byłoby bajką gdyby nie fakt, że wszyscy wokoło źle jeżdżą. Nie umieją parkować, nie włączają kierunkowskazów, hamują jakoś tak nerwowo, a ten dupek obok jeszcze gapi się w komórkę. 
- Cholera zrobię mu zdjęcie i wstawię na fejsa, co za baran.... ;)

Jeszcze jedno się nigdy nie zmienia.
Nie wiedzieć dlaczego od urodzenia wiemy, że samochód to nasz świat.
Produkt najbardziej tracący na wartości, najmniej trwały z niezliczoną ilością części, które co chwilę o sobie dają znać. Wymagający najwięcej opieki z naszej strony i pożerający największą część naszych dochodów zawsze był jednocześnie najbardziej pożądanym przez mężczyzn.
Mistrzostwo marketingu zakutego już chyba w genach. Tego nie posiada żaden inny produkt


sobota, 30 lipca 2016

Rozstanie



Prędzej czy później nadchodzi ten dzień, kiedy należy się zmierzyć z własnymi emocjami i faktem nieuchronności pewnych procesów.
Niby jestem i byłem tego świadom bo przecież nie jest to ani mój pierwszy, ani jedyny zwierzak jakiego pożegnałem, niemniej jednak spychałem tę myśl w najciemniejsze zakamarki, poza świadomość.
Miałem, choć nie.... wciąż mam nadzieję, że będzie to kwestia wieku, a nie wiadomości jakie spadły na mnie zupełnie przypadkiem.
Łatwo jest podejmować decyzje za kogoś, gdy pupil znajomych choruje często mówimy o pomocy w odejściu, że to łatwiejsze dla wszystkich i dla pupila najlepsze. Ciężko jednak pogodzić się z myślą, że być może sami staniemy przed takim dylematem.

Do wszystkiego jednak można przywyknąć i tak jak kiedyś powiększone serce powodowało krztuszenie i nasłuchiwanie nocą,  czy wszystko z nim ok, tak teraz każde głośniejsze westchnienie, czy chrapnięcie, choć przecież miewa je od dawna teraz budzą mnie i powodują nasłuchiwanie czy coś przypadkiem się nie dzieje.
Przywyknę lada chwila bo przecież nic się nie dzieje takiego, czego nie byłoby dotąd, ale niesamowitym jest jak bardzo człowiek potrafi wyostrzyć zmysły gdy tego wymaga sytuacja reagując nawet przez sen.

Przecież nic nie zmieniło się przez ostatni tydzień.
Wszystko toczy się jak toczyło. tak samo mozolnie wchodzi po schodach, tak samo ma mnie w nosie gdy śpi i zupełnie normalnie chyba je.
Ten sam mój pierdołowaty flokat jakim był jeszcze wczoraj, a mimo to obserwuję go nagle, doglądam, głaszczę, a on biedny nie wie czego ja od niego chcę.

Mam nadzieję, że nie myśli:
- tylko nie gotuj mi bulionu i nie próbuj karmić łyżką.... ;)

Zastanawiam się jednak teraz bardziej niż zwykle nad jego wiekiem, nad tym czy go coś boli, czy łapany ciężko oddech na trzecim piętrze to oznaka, że mam go już nosić czy nie, a potem wbiega nagle ostatnie dwa biegi schodowe i merda ogonem.

Przypomina mi się wtedy od razu książka "Marley i ja" i smutnieję.
Najgłębsze pokłady czułości wyłażą na wierzch i robi mi się dziwnie.
Nie wiem czy bardziej z tego powodu, że być może dzień naszego rozstania przyjdzie wcześniej, czy dlatego, że nikt nie będzie oddychał przy łóżku nocą.

Dziwna myśl tak w środku nocy bo przecież nawet teraz popiskuje przy moich stopach przez sen, śniąc pewnie coś radosnego, a ja z rozczuleniem patrzę na tę mordę, na której sporo już siwizny.

Postarzeliśmy się trochę razem. 
Wyniańczył mi maluchy pozwalając im na więcej nawet chyba niż ja. Tarmosiły go, wyjadały mu chrupki z miski, karmiły czym popadło, siadały na nim nawet gdy spał. Teraz śpi, a ja przeglądam jego zdjęcia.
Nie mam ich zbyt wielu i może i dobrze.

Zadziwiające jak bardzo się przywiązujemy. Wielkie kudłate zwierze z garniturem zębów, które z łatwością zacisnąłby na moim karku, a jednak tak bardzo ode mnie zależny. Od tego czy z nim wyjdę, czy go nakarmię, czy woda w misce będzie świeża i chłodna. Zależny zupełnie od tego czy jestem.

Z czasem ciężej nam się rozstawać z naszymi przyjaciółmi.
Bez wątpienia to jest mój ostatni pies.
Czasem mnie wkurza, czasem rozczula. Tuliłem go gdy bał się burzy, a on mnie gdy było mi źle zupełnie, a może właśnie jako jedyny rozumiejąc co czuję.
Myślę, że kiedyś zatęsknię jeszcze za tymi wszechobecnymi jasnymi kłakami i zapachem mokrego szczura gdy złapał nas deszcz.
To takie kolejne dziecko w rodzinie.
Widać po nim jak przestał się śpieszyć, jak odczytywanie tego co pozostawiły na pniach drzew inne psy coraz więcej zabiera mu czasu, albo może treść zrobiła się dla niego mniej zrozumiała.
Trochę niedowidzi i słyszy coraz mniej, ale wciąż ma te same nawyki.


Martwię się o niego gdy jestem poza domem i chyba już wiem dlaczego ludzie zabierają swoje leciwe psy gdziekolwiek idą. Boję się, że pewnego dnia wrócę do domu, a jego już nie będzie.
Zabieram go coraz częściej ze sobą i choć pochłania to sporo czasu bo przecież człapie już raczej niż spaceruje to staram się go mieć bliżej, aby nie był samotny, a może po to abym to ja nie był samotny gdy go już nie będzie.

niedziela, 22 maja 2016

Poszukiwania




Od dziecka czegoś szukamy. Mam wrażenie, że poszukiwanie to cel sam w sobie. Zaczyna się tak naprawdę od poszukiwania głosu matki. Popłakiwanie kojone jest niemal natychmiast bliskim, matczynym ciiiiiii...
Nie zaspokaja to jednak ludzkich potrzeb. Sam głos po chwili już nie daje ukojenia. Przebrzydła ludzka natura szuka bodźców. Dotyku, ciepła, obrazu...

Szukamy. 

Zastanawiałem się kiedy po raz pierwszy szukałem czegoś świadomie i wydaje mi się, że to były prezenty świąteczne gdy przemycona przez starszą siostrę informacja,  ze rodzice skumali się z Mikołajem dała nadzieję, że odnajdziemy je gdzieś pomiędzy regałami. Poszukiwania słodyczy to standard tak oklepany w naszych czasach, że trywialność procederu psuje sens przytaczania. 
Słodyczy po prostu nie było więc gdy dorosłym będąc odnalazłem przypadkiem wedlowskie "beczułki" musiałem je mieć.
Smak okazał się być jednak zupełnie innym niż ten zapamiętany i na próżno szukałem w pamięci tamtych doznań.
Szukamy całe życie. 
Można to ubrać w piękne słowa rozmaitych idei, a tak naprawdę za każdym razem chodzi o to samo. 

Tańsze części do samochodu, lepszy hotel, fajniejsze wakacje, lepszy ciuch, ładniejsza dziewczyna, wyższy chłopak itd, itd.....
Po co?
Ile czasu człowiek traci na poszukiwania jednocześnie gubiąc?
Tracimy w tym wszystkim siebie.
Bo po co szukać lepszego młynka do kawy skoro pijemy ją raz na jakiś czas. Mój szwagier ma młynek ręczny. Kawę pijam rzadko, ale uwielbiam ten ceremoniał gdy cichy dźwięk mielonych ziaren zwiastuje nadchodzący zapach.
Latami szukałem rozwiązania na kawy niepijanie, a wystarczyło znaleźć proporcję ilości mleka i sprawa rozwiązała się natychmiast. 
Znajdując kogoś bliskiego naszemu sercu często mówimy szukałem Cię całe życie. Czy aby na pewno? Smarkaczem będąc nawet nie wiedziałem, że wpadnie mi to do głowy, ale druga strona znalazłszy swój odpowiednik przyjmuje te słowa z wypiekami na policzkach bo przecież również szukała....

Na okrągło to samo. Słowo :)

Szukamy rozwiązań, powodów, pretekstów i emocji. Szukamy wciąż tego czego nie mamy, a jeśli to znajdziemy sami prowokujemy nowy cel. Cel być musi. Cel do uruchomienia poszukiwań.

Nie ważne czy chodzi o życie prywatne czy zawodowe, niezmiennym jest działanie.

Z wiekiem nabieramy pewnej ogłady w tych działaniach. Mniej w tym popytu na emocje, a więcej na święty spokój. "Zaokrąglamy" kryteria. Już nie są ostre, agresywne, już nie podszyte taką emocją. Stajemy się ostrożniejsi.
Z biegiem lat wiemy coraz bardziej czego szukamy i to począwszy od sprzętów codziennych poprzez garderobę, aż na uczuciach kończąc.

Kiedyś szukaliśmy własnej tożsamości w szybkich samochodach, dziś już w statecznym przemieszczaniu się z rodziną. Kiedyś ostentacyjne dziewczyny, dziś te posiadające dystans.

Szukamy własnego miejsca w świecie. Bycia dla samych siebie i ze sobą w zgodzie. Starzejemy się czasem, czasem dojrzewamy.

Zazdroszczę często spacerując z psem ludziom w podeszłym wieku.
My wciąż jeszcze w pewnym sensie młodzi mamy mało czasu. Szybkie rozmowy, szybkie kawki, szybkie wakacje. Wciąż szukamy lepszego jutra.
Uwielbiam patrzeć na stojących na chodniku starszych Panów, którzy nieśpiesznie rozmawiają o polityce. Pojawiają się pauzy, chwile ciszy i żaden nie sili się na to aby je zapełnić.
Oni już wszystko znaleźli. Patrzą teraz na młodego chłopaka grzebiącego pod otwartą maską swojego kilkuletniego samochodu i wspominają jak to kiedyś w pierwszej syrenie wymieniali świece.
W domu czeka okrzepła w latach miłość i choć warczą na siebie czasem nie wyobrażają sobie bycia osobno. Nie myślą  o szukaniu kogoś innego.

Mają swoje przyzwyczajenia, swój rytm. Nie muszą już szukać.

Zazdroszczę im tego. Mogą tak stać z założonymi na zmęczonych lędźwiach dłońmi, bo jutro znów się spotkają idąc po świeże pieczywo.
Mam nadzieję, że kiedyś, za wiele, wiele mam nadzieję lat też tak będę stał, a w głowie będą same wspomnienia i ani jednego pytania "co dalej..."

Mam nadzieję, że tak jak oni znajdę wreszcie to czego tak naprawdę szukamy całe życie. Spokój.

środa, 16 marca 2016

Odwaga



Niby każdy z nas, mężczyzn mieni się być odważnym.
Każdy z nas chciałby za takiego uchodzić. Opowiadamy wśród znajomych jak to kiedyś komuś daliśmy w pysk, jak to odważnie podchodzimy do życia, rozmów z szefem czy też rodzicami.
Nie boimy się kolegów i w ogóle niczego się nie boimy, a tak naprawdę większość z nas boi się zabrać żonę na wycieczkę do Pragi w obawie o różnice językowe, bo moglibyśmy sobie nie poradzić. 
Nie będę przez grzeczność pisał o wyjazdach wakacyjnych, a już podróż samolotem?

Tacy jesteśmy odważni jak wielki jest strach, który w sobie żywimy.
Nie jest to jednak istotne bo przecież każdy z nas potrzebuje przewodnika.
Jeśli za młodu nasi odważni rodzice zabierali nas w różne miejsca globu czy choćby europy to nie będziemy się tego bali, jeśli jednak co roku wpadaliśmy na wakacje do Łeby to lęk przed przekroczeniem granicy będzie duży.

Zatrważające jest to, że boimy się jak jasna cholera tego czego tak naprawdę nie znamy. Jeśli nie wiemy jak smakuje dana potrawa to choćby wyglądała bosko i zachwalana była pod niebiosa przez znajomych wystarczy, że pojawi się odrobina niepewności i już nie spróbujemy. 
Nie odważymy się pojechać na narty ze znajomymi nie dlatego, że nie chcemy. Chcemy i to jak cholera. Nie dlatego, że nie potrafimy, bo każdy się przecież kiedyś uczy. Boimy się reakcji innych, obcych, a wydawałoby się, że to znajomi powinni nas onieśmielać.
Boimy się nieznanego, że zobaczą nas pokracznych na tych dwóch deskach...

To jednak detale, znaczące, ale jednak detale.
Nie boję się wycieczek zagranicznych. Kto raz spróbuje i przekona się, że tam są ludzie będzie do tego wracał. 
Wszystko można wytłumaczyć na migi jeśli nie zna się języka, a w restauracjach specjalnie dla niepiśmiennych wstawia się obrazki :) jak dla dzieci, a te nasze dzieci patrzą potem na nas niezaradnych jak w obrazek, że tata czy mama radzi sobie w obcym kraju i łapią to, że da się.

Język to jednak też detal i tak w te detale można się zagłębiać i za każdym razem argumentacja będzie ta sama. Strach.

Jest jednak strach, który mnie osobiście paraliżuje i odwaga, której zazdroszczę.
Mam znajomych którzy wyruszyli na rajd Budapeszt-Bamako. Rajd do granic możliwości w moim mniemaniu niebezpieczny i to nawet nie dlatego, że teren jest taki, a nie inny. Nie dlatego, że bariera językowa jest ogromna, ale dlatego, że pojechali tam we dwoje. Nie we dwóch, choć przecież nie byli tam sami, ale we dwoje.
W głowie mężczyzny takiego jak ja budzi się opieka o nią, troska i strach co będzie jeśli się coś stanie. Co będzie gdy sprzęt zawiedzie. gdy pojawi się jakaś dolegliwość, gdy wydarzy się miliard rzeczy, które rodzą się w moim umyśle.
Pojechali. Odważnie, bo życie jest jedno i razem bo tego razem chcieli.

Śledziliśmy ich postępy. Wpatrywaliśmy się w ekrany monitorów wyczekując na skrawki relacji. Sprawdzaliśmy gdzie są i co tam jest. 
Czekaliśmy czy są bezpieczni i czy Le Żuk ciągle ciągnie.
Z troską o nich, ale i z ironią gdy cokolwiek siadło. Kolejna awaria pompy i głosy, a nie mówiłem. Każdy mądry, bo każdy z nas jest mechanikiem, lekarzem i prawnikiem, ale każdy jak jeden miałby ten sam problem z układem paliwowym.
No może poza Kilerem, ten miał pompę...

Dziś mają wspomnienia i setki opowieści, które będzie mi dane usłyszeć. Mają swoją odwagę i zdjęcia, a my biesiadnicy o trwożnych sercach mamy pełne gacie niespełnionych fantazji.

Będziemy dogadywać. Obśmiewać się z historyjek i komentować obrazy. Doświadczać choć trochę z wygodnej kanapy trudu jaki znieśli by tymi opowieściami się dzielić. Mają swoje dni, swoje życie i swoich znajomych dumnych, że ich znają.

Dziś każdy z nas wypinając pierś może powiedzieć: Moi znajomi pojechali w tym rajdzie,.... i przypiąć sobie order do klapy.
Dziś wszystko wydaje się łatwe, banalne i w zasięgu, tylko dlaczego wciąż siedzimy w domu czekając aż stanie się cud i wykonamy ten pierwszy w zyciu krok.

wtorek, 15 marca 2016

Zazdrość


Dziś poruszony temat wywołał bynajmniej nie tę zazdrość o jakiej w takiej chwili się myśli. Zazdrość zgoła inną.

Uświadomiłem sobie, że przez większość życia chyba komuś czegoś zazdrościłem, choć z drugiej strony można było zazdrościć i mnie. Rodzice pozwalali mi na wszystko obdarzając zaufaniem i dając ogromną swobodę. Może po prostu dobrze było im z tym, że nie jestem absorbujący, a dopóki nie rozrabiałem wszystko było ok.

Niemniej jednak to chyba to poczucie zazdrości pcha człowieka do tego by być lepszym niż inni, albo aby mieć więcej.

Nie udało mi się ani jedno ani drugie, bo albo niespecjalnie się starałem, albo dokonałem złych wyborów, choć rzadko ich żałuję.

Gdy jesteśmy mali zazdrościmy kolegom posiadającym rodzinę gdzieś, bardziej, że mają resoraki, że wpadają na podwórko z paczką gum Maoam, za które wszyscy jak jeden potrafiliśmy wiele oddać.
Dziś na nikim nie zrobią wrażenia, ale wtedy? To był synonim luksusu. Chcieliśmy mieć lepsze resoraki, lepsze kapsle do gry czy lepszy nóż, bo wtedy jeszcze można było go nosić.

Potem przychodzi czas kiedy każdy z nas poznaje tę najfajniejszą i znów zazdrościmy.
Każdy chce mieć najładniejszą dziewczynę na świecie. Nie dlatego, że takie ma preferencje, ale aby koledzy zazdrościli, aby idąc z nią za rękę być kimś.
Pierwsze pocałunki i znów zazdrościmy koledze, który ma to już za sobą.

Z latami zmieniają się powody. Zastaw się, a postaw się nie bierze się z powietrza.

Z dorosłością mija nam to wszystko, choć nie wszystkim. Przewartościowanie życia i tego czego potrzebujemy daje nam spokój obcowania z samymi sobą.
Dziś zazdroszczę kolegom jednego.

Dziś zazdroszczę im tego, że oni mają swoje wybranki, od lat te same, wierne, znające ich jak zły szeląg, a mimo to wciąż trwające u ich boku.
Wspierają się wzajemnie i kiedyś razem będą trzymać wspólne wnuki na kolanach śmiejąc się z własnymi dziećmi z dawnych zdjęć.
Zazdroszczę im wspomnień, tych wspólnych wspomnień, wspólnych znajomych, których ja dwukrotnie traciłem.
Łapczywie gromadzę każdy rysunek moich dzieci. Nie mam zdjęć, wspomnienia się zacierają choć wciąż je pielęgnuję. Dwa zdjęcia nie wystarczają na codzień.
Coraz mniej czasu na życie, na cokolwiek.

Zazdroszczę im, bo gdy oni będą obchodzić złote gody. Ja będę się cieszył, że w ogóle kogoś mam.

Najbardziej jednak zazdroszczę im chyba tego, że cokolwiek by się nie działo, wracają do domu, w którym pachnie rodziną.

czwartek, 10 marca 2016

Dzień Kobiet

Źródło: tapetus.pl

Od lat w zasadzie bawi mnie dzień kobiet więc tak na szybko skrobnę przed snem kilka luźnych myśli.
Pewnie teraz narażę się co poniektórym, ale liczę na to, że czytają, jeśli w ogóle jedynie znajomi, a Ci moje zdanie na ten temat znają.
Dzień jak każdy inny, ale kwiaciarnie od lat zacierają ręce bo to przecież dzień ludzkiego odruchu. Mężczyźni niczym niedźwiedzie wylegają z gawr i grzeją do najbliższej kwiaciarni, bo badylek dla swojej oblubienicy być musi.
Ironicznie dziś brzmi goździk, ale tak naprawdę sam chętnie kupiłbym niemały bukiet, jak to drzewiej bywało.

Zawsze przy tej okazji synowi tłukłem do głowy, że jeśli idzie do dziewczyny z kwiatami, obowiązkowo musi też kupić jakiś kwiat dla jej mamy, czy siostry. 

Nie to jednak chciałem napisać.
Większość z nas idzie na łatwiznę i wysyła jedno "opracowanie" życzeń do wszystkich znajomych pań, na FB oczywiście.
Proste to i w zasadzie załatwia sprawę. Nikt nie powie, że nie pamiętaliśmy czy też kogoś pominęliśmy.
Inni zadzwonią, ale już tylko do tych dziewczyn, których się nie boją, lub które są bezpiecznie z punktu widzenia ewentualnego zazdrosnego męża.

Uwielbiam jednak ponad wszystko obserwować w tym dniu mężczyzn i to począwszy od momentu wyboru kwiatów po dostarczanie ich do celu.

Mężczyzn można wręcz dzielić na grupy społeczne, na charaktery, osobowości czy poziom zaangażowania. To niesamowite jak można mnożyć hipotezy i ciekawe czy mają one jakiekolwiek pokrycie.

Wydaje mi się, że mężczyźni w sile wieku, wychowani jeszcze na starym porządku kupują kwiaty spakowane w papier. Przeważnie gerbery, z rzadka róże. Obowiązkowo pośród liści, jednak zebrane w wiązanki klasycznej długości. Standardowo trzy sztuki bo przecież musi być nieparzyście. Smukłe, niesione kwiatami do dołu.

Młodzież, ale i Ci w kurtkach ze ściągaczem na wysokości pasa wespół z kolesiami w sztiflach z zadartymi czubkami kupują jedną długą różę ze smutnie przewiązaną sztuczną jak jasna cholera plastikową "wstążką".
Nie wiedzą po co, uważają, że to super. Nie zapytali nawet nigdy czy adresatka tego smutnego w swojej formie kwiatu lubi różę. Żaden nie zastanowi się nad tym jak ta biedna dziewczyna ma ten jeden kwiat postawić w wazonie. Czy wszystkie mają wazony jednokwiatowe o średnicy 1cm aby ów stał pionowo?
Dlaczego kupują tę różę metrową?

Najlepsze jest jednak transportowanie. Tu repertuar póz jest fenomenalny.

Od nonszalanckiego bujania kwiatem trzymając go tuż u nasady płatków gdy cała łodyga dynda okropnie w okolicy kostki, bo to takie luzackie, to tylko róża, a ja jestem "ten gość". Poprzez trzymanie w połowie długości niczym oszczep czy też klasycznie kwiatem w dół zaliczając co jakiś czas krawężnik, aż po oburęczne niesienie jej jak niemowlaka "główką ku górze". Jakby się miała zachłysnąć tym szczęściem.
Większość jednak niesie na lekko ugiętym łokciu przybierając dość pokraczną formułę kołysania ramieniem jak protezą.

Nastolatkowie starają się kupić wiązanki maleńkie. Budżet ograniczony a i trochę się wstydzą z tymi kwiatami wyjść z kwiaciarni. Niesie się takie maleństwo jednak jeszcze gorzej niż tę jedną różę. Na coś co ma 30cm wysokości grawitacja działa średnio.Nie wisi taka wiązanka kwiatami w dół jakoś z gracją. Kwiatami w dół do bani z jeszcze jednego powodu bo kwiaciarka opakowała to wszystko w krepinę i wygląda teraz jak sztywny dzwon, a kwiatami do góry? No toż jak łoś jakiś, jakby miał je wręczyć pierwszej napotkanej, o już własnie za chwilę.

Są też i Ci, którzy kupią kwiaty do wazonu. Bez przybrania, wstążek czy celofanu. Ot do wazonu aby luźno stojące kwiaty nie stanowiły symbolu święta, a przejaw sympatii, zaangażowania, chęć przystrojenia domu, a nie partnerki. Określenia scenerii by poprawić jej samopoczucie i wywołać uśmiech.

Są też niestety i tacy, którzy wyzuci z uczucia, a kierowani jedynie obowiązkiem kupią wiązankę stworzoną przez Panią zza lady. Pani zrobi taką do 30zł. 
Słabo mi się robi. Raz w roku kwiaty i określa się kwotę?

Są też Ci zakochani. Znający swoje dziewczyny tak dobrze, jak bardzo chcą aby ten dzień był dla nich wyjątkowy.

Niech Pani zrobi wiązankę z 20-tu margaretek bo bardzo je lubi, ale bez gipsówki bo źle jej się kojarzy. Proszę dodać te liście przypominające paproć bo rosła w ogrodzie jej babci i zawsze tak miło ją wspomina.
Zamiast wstążki proszę związać kwiaty rafią. Wstążki zawsze ją bawią, więc wezmę oddzielnie dla żartu i proszę ułożyć to w lekkim nieładzie. Trochę może ściśnięte jakby były przed chwilą skradzione z ogrodu. Bardzo lubi polne kwiaty przynoszone do domu ze spaceru. Niech to wygląda trochę jak taka wiązanka.

Potem następny w kolejce również z rozpędu wymyśli coś w tym kształcie, aby zabłysnąć przed swoją wybranką, jeśli tylko budżet nie przekracza założonego pułapu. 
Kolejny być może także, a potem znów, róża...., róża...., róża z przybraniem....






niedziela, 21 lutego 2016

Facebook




Całe życie starałem się być apolityczny i żyłem sobie w błogiej nieświadomości.
Nie przepadałem za Wałęsą i nadal nie przepadam, ale z czysto niepolitycznych powodów. Ot taka organiczna niechęć i tyle. Czasem ktoś po prostu nie podchodzi i cześć. Szlag mnie jednak trafia gdy się wyciąga jakieś papiery na kogoś, kto dla kraju samym nazwiskiem stanowi dobro narodowe.

Na polityce się nie znam, zresztą uważam, że u nas nie ma polityków. Zgraja ludzi pragnących dopchać się do koryta w imię dóbr doczesnych i tyle.
Nie o tym jednak... To tylko przyczynek budzący refleksję jak każdy inny.
Od jakiegoś czasu nurtuje mnie zdanie, które powiedział ktoś kogo bardzo cenię za to, że od czasu do czasu powie mi szczerze co mu w duszy gra.
Powiedziała mi, że jedyne co mam na Fb to polityka...

FB traktuję jako, jak to mój kolega mówi "pierdolnik"

Wpadniesz na piwko wieczorem? Tylko się nie przestrasz bo mam straszny pierdolnik na chacie :)

Facebook to coś w tym stylu.
Jedni wywnętrzają się tu robiąc zawrotną karierę inni stworzyli tu albumy rodzinne. Jedni i drudzy to moi znajomi. Nie rozumiem, ale też nie muszę. Dla mnie to śmietnik i targowisko próżności, w którym z większą lub mniejszą rozkoszą uczestniczę.

To wszystko jednak złożyło się na spostrzeżenie, które to dotarło do mnie w słowach owej szczerej wiadomości jako informacja o upolitycznieniu mojej tzw tablicy i faktycznie...
Strasznie nie lubię PISu :) za ludzi.
Ja apolityczny z natury, bo takie mam przeświadczenie nie lubię pisu nie za politykę, bo to dla mnie kolejna zmiana przy korycie ale za to, że choć wszyscy poprzedni zaglądali mi ochoczo do kieszeni to PIS włożył tam łapy i próbuje gmerać, a to już miejsce intymne i tylko na moje dłonie.

Zrobiwszy jednak rachunek sumienia nie dlatego nie lubię pisu, bo dziś oni jutro inni. Nie trawię ich za żółć, za węszenie, za to, że nic nie zrobili, za te twarze które tak łatwo oceniać. Za kompletny brak starań i refleksji. Za brak człowieczeństwa i zwykłą pogardę i wszystko to nie w odniesieniu do polityki, ale zwykłą ludzką naturę.

I to wszystko nie moje spostrzeżenia, to mechanizm z netu, który to na podstawie profilu potrafi stworzyć mój polityczny rys. Ot takie cholerstwa siedzą w necie, a byłem pewien, że FB to dla mnie komunikator.

Niby niczego nie wstawiam, ale tu coś polubię, tam coś udostępnię, a obraz się Tworzy.
Myślę sobie, co z ludźmi, którzy dziś są na świeczniku. Siedzą teraz tak jak ja skończywszy pracę. Za ścianą śpią dzieciaki w błogiej szczenięcej nieświadomości. W szklance tańczą jeszcze nierozpuszczone kostki lodu a otrzymana na święta whisky właśnie została napoczęta.
Siedzą tak patrząc w dwa monitory, z których na jednym wciąż kalkulator akustyczny na szyfrowanym łączu, a na drugim kompletnie wolny i dostępny dla wszystkich Fb i pewnie nawet nie zastanawiają się nad tym, że za 20 lat, gdy będą być może "kimś"... Jakaś żona pośmiertnie wyskoczy z dyskiem twardym, na którym będzie kopia ich profilu z FB z antypisowskimi np wstawkami i powie, to on...
Pisał o Jarku, że dupa....
Dziś nic nie ginie, dziś łatwiej manipulować, dziś wszystko się stworzy.
Czego doświadczą te moje dzieciaki gdy będąc sędziwym staruszkiem wpadną do mnie z wnukami i powiedzą tato... Jak dobrze, że byłeś nikim i jednocześnie naszym tatą bo choć pisałeś, że nie lubisz PISu, to ja teraz mogę znaleźć pracę. 

Mam nadzieję, że im będzie łatwo, fajnie i radośnie. Że Fb zniknie z powierzchni netu, a net sam w sobie będzie tylko powierzchnią.
Mam nadzieję, że nie będą pisali do znajomych, ale zaczną tak jak ja znów zaczynam, dzwonić.

Mam nadzieję na to, że nie będą mieli śladem niektórych moich znajomych tysiąca kolegów, ale garść takich, którzy po prostu wpadną aby zapytać co się dzieje bo od tygodnia się nie odzywasz.

Liczę gorąco na to, że zdjęcia będą oglądać w albumach siedząc z tymi znajomymi przy kawie, a nie spoglądając na kolejne 100 durnych zdjęć z wakacji na stronach Fb.

Zapadamy się w ten świat. Nie spotykamy. Nie umawiamy.
Wielokrotnie czytam pod zdjęciami znajomych słowa. 
- Jak dawno się nie widzieliśmy.
- Nic się nie zmieniacie.
- Cudownie Was widzieć.
a w odpowiedzi:
- Musimy się spotkać..
I..?

I tyle. Do następnego zdjęcia, następnych wakacji, wspomnień i znów: Musimy się spotkać. Napisać na FB jest bardzo łatwo. Ktoś przeczyta, ale może udać, że nie zauważył. ktoś napisze, ale może udać, że nie widział odpowiedzi.

Kiedyś darło się paszczę pod oknem, bo nie chciało się wejść na czwarte aby zapukać.
Potem dzwoniło się, bo nie chciało się pójść pod okno.
Dziś pisze się bo nie chce się rozmawiać.

Kiedy zaczniemy już tylko myśleć o znajomych patrząc na ich zdjęcia z wakacji?

Facebook to ciekawe miejsce.
Ci których stać wstawiają zdjęcia z nart, wakacji, zakupu samochodu..
Ci których nie stać wstawiają zdjęcia kota.
Szczupli lansują się w strojach, a otyli zdjęć nie mają.
Ładni zmieniają stale zdjęcia profilowe, a Ci atrakcyjni inaczej wstawiają obrazki lub karykatury.
Połamani emocjonalnie złote myśli, zakochani serducha, a politycznie wkurzeni cytaty...
Reszta czyta Pana Buka i demotywatory ;)
Ot facebook. Pompowana kicha.
Nasza powierzchowność, ale i odbicie tego kim w pewnym stopniu jesteśmy.

Praca, dom, kilku znajomych, z którymi się widujemy. Byłe żony i kochanki. Lewe profile, ale i lewe telefony. 
Ludzie wyznają sobie tutaj miłość, piszą donosy, jątrzą, przepraszają publicznie.
Już nawet gotujemy z Fb, popijamy piwo z Fb. 

Strach czekać na seks, a co dopiero jeśli i tutaj dotrą podpaski i problemy z erekcją?

Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że każdy z nas ma tu konto nie dla siebie, a dla innych.