wtorek, 15 listopada 2016

Księżyc





Jakoś od zawsze miałem kłopoty ze snem w pełnię i temu podobne zjawiska.
Będąc smarkatym ubierałem to w przedziwne teorie aby zaimponować koleżankom i wydać się choć trochę ciekawszym, ale na moje szczęście dość szybko połapałem się, że to dość infantylne podejście do sprawy.
Dziś perygeum, a ja cały dzień najchętniej bym cholera przespał. 
Z jednej strony masa pracy, która jakoś na szczęście trzymała mnie przy życiu, z drugiej zaś przeogromna ciągota do pozycji horyzontalnej tak mi obca przez całe życia w takiej sytuacji.

Czy coś się nagle poprzestawiało? Zestarzałem się i z wilkołaka stałem się śpiącym po 20 godzin na dobę wilczurem? Czy po prostu musiałem odczekać do nocy by znów siedzieć jak łoś ze szklanką herbaty bo snu jak na lekarstwo.
Oczywiście spać mi się standardowo nie chce, za to żreć i owszem. Wyżarłem już co tylko miałem z czerstwym chlebem włącznie.
Zostały mi już tylko jajka, ale i te właśnie radośnie podskakują we wrzątku oczekując na swoją kolej.
Dobrze, że nie podkusiło mnie aby pojechać do sklepu bo nakupiłbym pierdół i oczywiście wszystko zeżarł. Jeszcze lepiej, że majonez się już skończył bo jakoś ostatnimi czasy szybko przez mnie przelatuje.

Latami czytamy o tym co może się wydarzyć w pełnię. Od zwiększonej liczby urodzeń po wilkołaki i niezapalające samochody.
Każdy ma jakiś swój omen, który lubi przypiąć do zjawiska którego nie zna lub nie rozumie, ale też po to by wzmocnić odrobinę szczęścia.

Dziś na przykład obserwowałem idąc z psem tłum ludzi pod kolekturą totka. Żadnej kumulacji poza kumulacją "wierzących". Każdy z nas ma gdzieś w głowie zaszyte przeświadczenie według którego w takie dni należy wręcz zaklinać rzeczywistość. Coś jak ten nieszczęsny totolotek, którego losy nawet mój ojciec lubi kupowane przy jakichś okazjach. Te najszczęśliwsze to kupowane z okazji wydarzeń rodzinnych, czasem dobrze jest gdy skreśli liczby dziecko, albo ja przywiozę z wyjazdu służbowego :)

Skąd w nas ludziach takie magiczne przeświadczenie? Przecież czasy druidów mamy już dawno za sobą, a ostatnia wiedźma została spalona wieki temu.
Niby jesteśmy wyedukowani, a czasy w jakich żyjemy pozwalają nam zgłębić niemal wszystko, a mimo to baśnie i zaklęcia wciąż w nas żyją.
Oczywiście nikt w nie nie wierzy, ale wystarczy zobaczyć kominiarza i z lubością obserwuję ludzi łapiących się za guziki :)
Nie wspomnę o czarnych kotach czy stłuczonym lustrze.
Soli rozsypywać nie wolno i każdy jak jeden odpukuje złe wróżby w niemalowane :)

Może po prostu życie bez baśni jest do dupy i w coś wierzyć musimy?
Religie to przecież nic innego jak baśnie, opowieści o cudach ubrane w słowa współczesnych im bardziej świadomych członków społeczeństwa.

Samochód kupiony z niemiec już dawno przestał być synonimem jakości, bo i tam ludzie nauczyli się je drutować, ale symbol tego zjawiska jest tak silny jak gloryfikowany niegdyś przez taksówkarzy, a dziś plasujący się w okolicach średniej passat.

Wszystko to jednak nic w stosunku do symbolu księżyca. Nawet słońce nie ma tak wielu zastosowań.

To symbol wszechczasów wykorzystywany na całym świecie. Kompletnie ponadczasowy i ponadklasowy.
Ulegają jego mocy zarówno idioci jak i profesorowie.
Magowie i naukowcy w pinglach spoglądają w jego stronę szukając odpowiedzi. Narkomani, wierzący i egzorcyści rozpalają w jego poświacie ogniska. Kinematografia aż pęka w szwach od jego zastosowań, a babcie wciąż potrafią nim straszyć dzieci.
Szamani się do niego modlą, a starożytni wykorzystywali do sterowania motłochem. 
Dosłownie wszystko kręci się wokół niego. 
Od złości którą na niego zrzucamy, poprzez moją bezsenność, aż po uczucia, które własnie wtedy rozpalane są na nowo.
Cholerny egocentryk, na którego cześć nawet bimber nazwano księżycówką ;)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz