Każdy z nas chciałby za takiego uchodzić. Opowiadamy wśród znajomych jak to kiedyś komuś daliśmy w pysk, jak to odważnie podchodzimy do życia, rozmów z szefem czy też rodzicami.
Nie boimy się kolegów i w ogóle niczego się nie boimy, a tak naprawdę większość z nas boi się zabrać żonę na wycieczkę do Pragi w obawie o różnice językowe, bo moglibyśmy sobie nie poradzić.
Nie będę przez grzeczność pisał o wyjazdach wakacyjnych, a już podróż samolotem?
Tacy jesteśmy odważni jak wielki jest strach, który w sobie żywimy.
Nie jest to jednak istotne bo przecież każdy z nas potrzebuje przewodnika.
Jeśli za młodu nasi odważni rodzice zabierali nas w różne miejsca globu czy choćby europy to nie będziemy się tego bali, jeśli jednak co roku wpadaliśmy na wakacje do Łeby to lęk przed przekroczeniem granicy będzie duży.
Zatrważające jest to, że boimy się jak jasna cholera tego czego tak naprawdę nie znamy. Jeśli nie wiemy jak smakuje dana potrawa to choćby wyglądała bosko i zachwalana była pod niebiosa przez znajomych wystarczy, że pojawi się odrobina niepewności i już nie spróbujemy.
Nie odważymy się pojechać na narty ze znajomymi nie dlatego, że nie chcemy. Chcemy i to jak cholera. Nie dlatego, że nie potrafimy, bo każdy się przecież kiedyś uczy. Boimy się reakcji innych, obcych, a wydawałoby się, że to znajomi powinni nas onieśmielać.
Boimy się nieznanego, że zobaczą nas pokracznych na tych dwóch deskach...
To jednak detale, znaczące, ale jednak detale.
Nie boję się wycieczek zagranicznych. Kto raz spróbuje i przekona się, że tam są ludzie będzie do tego wracał.
Wszystko można wytłumaczyć na migi jeśli nie zna się języka, a w restauracjach specjalnie dla niepiśmiennych wstawia się obrazki :) jak dla dzieci, a te nasze dzieci patrzą potem na nas niezaradnych jak w obrazek, że tata czy mama radzi sobie w obcym kraju i łapią to, że da się.
Język to jednak też detal i tak w te detale można się zagłębiać i za każdym razem argumentacja będzie ta sama. Strach.
Jest jednak strach, który mnie osobiście paraliżuje i odwaga, której zazdroszczę.
Mam znajomych którzy wyruszyli na rajd Budapeszt-Bamako. Rajd do granic możliwości w moim mniemaniu niebezpieczny i to nawet nie dlatego, że teren jest taki, a nie inny. Nie dlatego, że bariera językowa jest ogromna, ale dlatego, że pojechali tam we dwoje. Nie we dwóch, choć przecież nie byli tam sami, ale we dwoje.
W głowie mężczyzny takiego jak ja budzi się opieka o nią, troska i strach co będzie jeśli się coś stanie. Co będzie gdy sprzęt zawiedzie. gdy pojawi się jakaś dolegliwość, gdy wydarzy się miliard rzeczy, które rodzą się w moim umyśle.
Pojechali. Odważnie, bo życie jest jedno i razem bo tego razem chcieli.
Śledziliśmy ich postępy. Wpatrywaliśmy się w ekrany monitorów wyczekując na skrawki relacji. Sprawdzaliśmy gdzie są i co tam jest.
Czekaliśmy czy są bezpieczni i czy Le Żuk ciągle ciągnie.
Z troską o nich, ale i z ironią gdy cokolwiek siadło. Kolejna awaria pompy i głosy, a nie mówiłem. Każdy mądry, bo każdy z nas jest mechanikiem, lekarzem i prawnikiem, ale każdy jak jeden miałby ten sam problem z układem paliwowym.
No może poza Kilerem, ten miał pompę...
Dziś mają wspomnienia i setki opowieści, które będzie mi dane usłyszeć. Mają swoją odwagę i zdjęcia, a my biesiadnicy o trwożnych sercach mamy pełne gacie niespełnionych fantazji.
Będziemy dogadywać. Obśmiewać się z historyjek i komentować obrazy. Doświadczać choć trochę z wygodnej kanapy trudu jaki znieśli by tymi opowieściami się dzielić. Mają swoje dni, swoje życie i swoich znajomych dumnych, że ich znają.
Dziś każdy z nas wypinając pierś może powiedzieć: Moi znajomi pojechali w tym rajdzie,.... i przypiąć sobie order do klapy.
Dziś wszystko wydaje się łatwe, banalne i w zasięgu, tylko dlaczego wciąż siedzimy w domu czekając aż stanie się cud i wykonamy ten pierwszy w zyciu krok.
Wszystko można wytłumaczyć na migi jeśli nie zna się języka, a w restauracjach specjalnie dla niepiśmiennych wstawia się obrazki :) jak dla dzieci, a te nasze dzieci patrzą potem na nas niezaradnych jak w obrazek, że tata czy mama radzi sobie w obcym kraju i łapią to, że da się.
Język to jednak też detal i tak w te detale można się zagłębiać i za każdym razem argumentacja będzie ta sama. Strach.
Jest jednak strach, który mnie osobiście paraliżuje i odwaga, której zazdroszczę.
Mam znajomych którzy wyruszyli na rajd Budapeszt-Bamako. Rajd do granic możliwości w moim mniemaniu niebezpieczny i to nawet nie dlatego, że teren jest taki, a nie inny. Nie dlatego, że bariera językowa jest ogromna, ale dlatego, że pojechali tam we dwoje. Nie we dwóch, choć przecież nie byli tam sami, ale we dwoje.
W głowie mężczyzny takiego jak ja budzi się opieka o nią, troska i strach co będzie jeśli się coś stanie. Co będzie gdy sprzęt zawiedzie. gdy pojawi się jakaś dolegliwość, gdy wydarzy się miliard rzeczy, które rodzą się w moim umyśle.
Pojechali. Odważnie, bo życie jest jedno i razem bo tego razem chcieli.
Śledziliśmy ich postępy. Wpatrywaliśmy się w ekrany monitorów wyczekując na skrawki relacji. Sprawdzaliśmy gdzie są i co tam jest.
Czekaliśmy czy są bezpieczni i czy Le Żuk ciągle ciągnie.
Z troską o nich, ale i z ironią gdy cokolwiek siadło. Kolejna awaria pompy i głosy, a nie mówiłem. Każdy mądry, bo każdy z nas jest mechanikiem, lekarzem i prawnikiem, ale każdy jak jeden miałby ten sam problem z układem paliwowym.
No może poza Kilerem, ten miał pompę...
Dziś mają wspomnienia i setki opowieści, które będzie mi dane usłyszeć. Mają swoją odwagę i zdjęcia, a my biesiadnicy o trwożnych sercach mamy pełne gacie niespełnionych fantazji.
Będziemy dogadywać. Obśmiewać się z historyjek i komentować obrazy. Doświadczać choć trochę z wygodnej kanapy trudu jaki znieśli by tymi opowieściami się dzielić. Mają swoje dni, swoje życie i swoich znajomych dumnych, że ich znają.
Dziś każdy z nas wypinając pierś może powiedzieć: Moi znajomi pojechali w tym rajdzie,.... i przypiąć sobie order do klapy.
Dziś wszystko wydaje się łatwe, banalne i w zasięgu, tylko dlaczego wciąż siedzimy w domu czekając aż stanie się cud i wykonamy ten pierwszy w zyciu krok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz