środa, 16 marca 2016

Odwaga



Niby każdy z nas, mężczyzn mieni się być odważnym.
Każdy z nas chciałby za takiego uchodzić. Opowiadamy wśród znajomych jak to kiedyś komuś daliśmy w pysk, jak to odważnie podchodzimy do życia, rozmów z szefem czy też rodzicami.
Nie boimy się kolegów i w ogóle niczego się nie boimy, a tak naprawdę większość z nas boi się zabrać żonę na wycieczkę do Pragi w obawie o różnice językowe, bo moglibyśmy sobie nie poradzić. 
Nie będę przez grzeczność pisał o wyjazdach wakacyjnych, a już podróż samolotem?

Tacy jesteśmy odważni jak wielki jest strach, który w sobie żywimy.
Nie jest to jednak istotne bo przecież każdy z nas potrzebuje przewodnika.
Jeśli za młodu nasi odważni rodzice zabierali nas w różne miejsca globu czy choćby europy to nie będziemy się tego bali, jeśli jednak co roku wpadaliśmy na wakacje do Łeby to lęk przed przekroczeniem granicy będzie duży.

Zatrważające jest to, że boimy się jak jasna cholera tego czego tak naprawdę nie znamy. Jeśli nie wiemy jak smakuje dana potrawa to choćby wyglądała bosko i zachwalana była pod niebiosa przez znajomych wystarczy, że pojawi się odrobina niepewności i już nie spróbujemy. 
Nie odważymy się pojechać na narty ze znajomymi nie dlatego, że nie chcemy. Chcemy i to jak cholera. Nie dlatego, że nie potrafimy, bo każdy się przecież kiedyś uczy. Boimy się reakcji innych, obcych, a wydawałoby się, że to znajomi powinni nas onieśmielać.
Boimy się nieznanego, że zobaczą nas pokracznych na tych dwóch deskach...

To jednak detale, znaczące, ale jednak detale.
Nie boję się wycieczek zagranicznych. Kto raz spróbuje i przekona się, że tam są ludzie będzie do tego wracał. 
Wszystko można wytłumaczyć na migi jeśli nie zna się języka, a w restauracjach specjalnie dla niepiśmiennych wstawia się obrazki :) jak dla dzieci, a te nasze dzieci patrzą potem na nas niezaradnych jak w obrazek, że tata czy mama radzi sobie w obcym kraju i łapią to, że da się.

Język to jednak też detal i tak w te detale można się zagłębiać i za każdym razem argumentacja będzie ta sama. Strach.

Jest jednak strach, który mnie osobiście paraliżuje i odwaga, której zazdroszczę.
Mam znajomych którzy wyruszyli na rajd Budapeszt-Bamako. Rajd do granic możliwości w moim mniemaniu niebezpieczny i to nawet nie dlatego, że teren jest taki, a nie inny. Nie dlatego, że bariera językowa jest ogromna, ale dlatego, że pojechali tam we dwoje. Nie we dwóch, choć przecież nie byli tam sami, ale we dwoje.
W głowie mężczyzny takiego jak ja budzi się opieka o nią, troska i strach co będzie jeśli się coś stanie. Co będzie gdy sprzęt zawiedzie. gdy pojawi się jakaś dolegliwość, gdy wydarzy się miliard rzeczy, które rodzą się w moim umyśle.
Pojechali. Odważnie, bo życie jest jedno i razem bo tego razem chcieli.

Śledziliśmy ich postępy. Wpatrywaliśmy się w ekrany monitorów wyczekując na skrawki relacji. Sprawdzaliśmy gdzie są i co tam jest. 
Czekaliśmy czy są bezpieczni i czy Le Żuk ciągle ciągnie.
Z troską o nich, ale i z ironią gdy cokolwiek siadło. Kolejna awaria pompy i głosy, a nie mówiłem. Każdy mądry, bo każdy z nas jest mechanikiem, lekarzem i prawnikiem, ale każdy jak jeden miałby ten sam problem z układem paliwowym.
No może poza Kilerem, ten miał pompę...

Dziś mają wspomnienia i setki opowieści, które będzie mi dane usłyszeć. Mają swoją odwagę i zdjęcia, a my biesiadnicy o trwożnych sercach mamy pełne gacie niespełnionych fantazji.

Będziemy dogadywać. Obśmiewać się z historyjek i komentować obrazy. Doświadczać choć trochę z wygodnej kanapy trudu jaki znieśli by tymi opowieściami się dzielić. Mają swoje dni, swoje życie i swoich znajomych dumnych, że ich znają.

Dziś każdy z nas wypinając pierś może powiedzieć: Moi znajomi pojechali w tym rajdzie,.... i przypiąć sobie order do klapy.
Dziś wszystko wydaje się łatwe, banalne i w zasięgu, tylko dlaczego wciąż siedzimy w domu czekając aż stanie się cud i wykonamy ten pierwszy w zyciu krok.

wtorek, 15 marca 2016

Zazdrość


Dziś poruszony temat wywołał bynajmniej nie tę zazdrość o jakiej w takiej chwili się myśli. Zazdrość zgoła inną.

Uświadomiłem sobie, że przez większość życia chyba komuś czegoś zazdrościłem, choć z drugiej strony można było zazdrościć i mnie. Rodzice pozwalali mi na wszystko obdarzając zaufaniem i dając ogromną swobodę. Może po prostu dobrze było im z tym, że nie jestem absorbujący, a dopóki nie rozrabiałem wszystko było ok.

Niemniej jednak to chyba to poczucie zazdrości pcha człowieka do tego by być lepszym niż inni, albo aby mieć więcej.

Nie udało mi się ani jedno ani drugie, bo albo niespecjalnie się starałem, albo dokonałem złych wyborów, choć rzadko ich żałuję.

Gdy jesteśmy mali zazdrościmy kolegom posiadającym rodzinę gdzieś, bardziej, że mają resoraki, że wpadają na podwórko z paczką gum Maoam, za które wszyscy jak jeden potrafiliśmy wiele oddać.
Dziś na nikim nie zrobią wrażenia, ale wtedy? To był synonim luksusu. Chcieliśmy mieć lepsze resoraki, lepsze kapsle do gry czy lepszy nóż, bo wtedy jeszcze można było go nosić.

Potem przychodzi czas kiedy każdy z nas poznaje tę najfajniejszą i znów zazdrościmy.
Każdy chce mieć najładniejszą dziewczynę na świecie. Nie dlatego, że takie ma preferencje, ale aby koledzy zazdrościli, aby idąc z nią za rękę być kimś.
Pierwsze pocałunki i znów zazdrościmy koledze, który ma to już za sobą.

Z latami zmieniają się powody. Zastaw się, a postaw się nie bierze się z powietrza.

Z dorosłością mija nam to wszystko, choć nie wszystkim. Przewartościowanie życia i tego czego potrzebujemy daje nam spokój obcowania z samymi sobą.
Dziś zazdroszczę kolegom jednego.

Dziś zazdroszczę im tego, że oni mają swoje wybranki, od lat te same, wierne, znające ich jak zły szeląg, a mimo to wciąż trwające u ich boku.
Wspierają się wzajemnie i kiedyś razem będą trzymać wspólne wnuki na kolanach śmiejąc się z własnymi dziećmi z dawnych zdjęć.
Zazdroszczę im wspomnień, tych wspólnych wspomnień, wspólnych znajomych, których ja dwukrotnie traciłem.
Łapczywie gromadzę każdy rysunek moich dzieci. Nie mam zdjęć, wspomnienia się zacierają choć wciąż je pielęgnuję. Dwa zdjęcia nie wystarczają na codzień.
Coraz mniej czasu na życie, na cokolwiek.

Zazdroszczę im, bo gdy oni będą obchodzić złote gody. Ja będę się cieszył, że w ogóle kogoś mam.

Najbardziej jednak zazdroszczę im chyba tego, że cokolwiek by się nie działo, wracają do domu, w którym pachnie rodziną.

czwartek, 10 marca 2016

Dzień Kobiet

Źródło: tapetus.pl

Od lat w zasadzie bawi mnie dzień kobiet więc tak na szybko skrobnę przed snem kilka luźnych myśli.
Pewnie teraz narażę się co poniektórym, ale liczę na to, że czytają, jeśli w ogóle jedynie znajomi, a Ci moje zdanie na ten temat znają.
Dzień jak każdy inny, ale kwiaciarnie od lat zacierają ręce bo to przecież dzień ludzkiego odruchu. Mężczyźni niczym niedźwiedzie wylegają z gawr i grzeją do najbliższej kwiaciarni, bo badylek dla swojej oblubienicy być musi.
Ironicznie dziś brzmi goździk, ale tak naprawdę sam chętnie kupiłbym niemały bukiet, jak to drzewiej bywało.

Zawsze przy tej okazji synowi tłukłem do głowy, że jeśli idzie do dziewczyny z kwiatami, obowiązkowo musi też kupić jakiś kwiat dla jej mamy, czy siostry. 

Nie to jednak chciałem napisać.
Większość z nas idzie na łatwiznę i wysyła jedno "opracowanie" życzeń do wszystkich znajomych pań, na FB oczywiście.
Proste to i w zasadzie załatwia sprawę. Nikt nie powie, że nie pamiętaliśmy czy też kogoś pominęliśmy.
Inni zadzwonią, ale już tylko do tych dziewczyn, których się nie boją, lub które są bezpiecznie z punktu widzenia ewentualnego zazdrosnego męża.

Uwielbiam jednak ponad wszystko obserwować w tym dniu mężczyzn i to począwszy od momentu wyboru kwiatów po dostarczanie ich do celu.

Mężczyzn można wręcz dzielić na grupy społeczne, na charaktery, osobowości czy poziom zaangażowania. To niesamowite jak można mnożyć hipotezy i ciekawe czy mają one jakiekolwiek pokrycie.

Wydaje mi się, że mężczyźni w sile wieku, wychowani jeszcze na starym porządku kupują kwiaty spakowane w papier. Przeważnie gerbery, z rzadka róże. Obowiązkowo pośród liści, jednak zebrane w wiązanki klasycznej długości. Standardowo trzy sztuki bo przecież musi być nieparzyście. Smukłe, niesione kwiatami do dołu.

Młodzież, ale i Ci w kurtkach ze ściągaczem na wysokości pasa wespół z kolesiami w sztiflach z zadartymi czubkami kupują jedną długą różę ze smutnie przewiązaną sztuczną jak jasna cholera plastikową "wstążką".
Nie wiedzą po co, uważają, że to super. Nie zapytali nawet nigdy czy adresatka tego smutnego w swojej formie kwiatu lubi różę. Żaden nie zastanowi się nad tym jak ta biedna dziewczyna ma ten jeden kwiat postawić w wazonie. Czy wszystkie mają wazony jednokwiatowe o średnicy 1cm aby ów stał pionowo?
Dlaczego kupują tę różę metrową?

Najlepsze jest jednak transportowanie. Tu repertuar póz jest fenomenalny.

Od nonszalanckiego bujania kwiatem trzymając go tuż u nasady płatków gdy cała łodyga dynda okropnie w okolicy kostki, bo to takie luzackie, to tylko róża, a ja jestem "ten gość". Poprzez trzymanie w połowie długości niczym oszczep czy też klasycznie kwiatem w dół zaliczając co jakiś czas krawężnik, aż po oburęczne niesienie jej jak niemowlaka "główką ku górze". Jakby się miała zachłysnąć tym szczęściem.
Większość jednak niesie na lekko ugiętym łokciu przybierając dość pokraczną formułę kołysania ramieniem jak protezą.

Nastolatkowie starają się kupić wiązanki maleńkie. Budżet ograniczony a i trochę się wstydzą z tymi kwiatami wyjść z kwiaciarni. Niesie się takie maleństwo jednak jeszcze gorzej niż tę jedną różę. Na coś co ma 30cm wysokości grawitacja działa średnio.Nie wisi taka wiązanka kwiatami w dół jakoś z gracją. Kwiatami w dół do bani z jeszcze jednego powodu bo kwiaciarka opakowała to wszystko w krepinę i wygląda teraz jak sztywny dzwon, a kwiatami do góry? No toż jak łoś jakiś, jakby miał je wręczyć pierwszej napotkanej, o już własnie za chwilę.

Są też i Ci, którzy kupią kwiaty do wazonu. Bez przybrania, wstążek czy celofanu. Ot do wazonu aby luźno stojące kwiaty nie stanowiły symbolu święta, a przejaw sympatii, zaangażowania, chęć przystrojenia domu, a nie partnerki. Określenia scenerii by poprawić jej samopoczucie i wywołać uśmiech.

Są też niestety i tacy, którzy wyzuci z uczucia, a kierowani jedynie obowiązkiem kupią wiązankę stworzoną przez Panią zza lady. Pani zrobi taką do 30zł. 
Słabo mi się robi. Raz w roku kwiaty i określa się kwotę?

Są też Ci zakochani. Znający swoje dziewczyny tak dobrze, jak bardzo chcą aby ten dzień był dla nich wyjątkowy.

Niech Pani zrobi wiązankę z 20-tu margaretek bo bardzo je lubi, ale bez gipsówki bo źle jej się kojarzy. Proszę dodać te liście przypominające paproć bo rosła w ogrodzie jej babci i zawsze tak miło ją wspomina.
Zamiast wstążki proszę związać kwiaty rafią. Wstążki zawsze ją bawią, więc wezmę oddzielnie dla żartu i proszę ułożyć to w lekkim nieładzie. Trochę może ściśnięte jakby były przed chwilą skradzione z ogrodu. Bardzo lubi polne kwiaty przynoszone do domu ze spaceru. Niech to wygląda trochę jak taka wiązanka.

Potem następny w kolejce również z rozpędu wymyśli coś w tym kształcie, aby zabłysnąć przed swoją wybranką, jeśli tylko budżet nie przekracza założonego pułapu. 
Kolejny być może także, a potem znów, róża...., róża...., róża z przybraniem....