niedziela, 19 lipca 2015

Spotkanie czy poznanie ?


Niby wszystko jasne, a gdy się człowiek zastanowi to już tak jasno nie jest.
Teoretycznie łatwiej jest kogoś spotkać, bo przecież wystarczy się ruszyć z domu, ale pojawia się obawa, że spotkamy jednak byle kogo.
Może więc poznanie, bo przecież przedstawiwszy się już teoretycznie kogoś znamy, ale własnie. Znamy, ale czy poznaliśmy?


Tyle tego naszego poznawania tak naprawdę ile ktoś zechce nam o sobie opowiedzieć. Ile trzeba czasu aby kogoś poznać? Rok? Dwa? Może tydzień?

Czasem mówimy, że znamy kogoś jak tzw, łysego konia, a dwa dni później robi ruch, o który w życiu byśmy go nie podejrzewali i co?
Chyba go jednak nie znamy....



Czasem przy lampce wódki pojawiają się wspomnienia i każdy wtedy wspomina kogoś kogo kiedyś znał. Magiczne miałem kiedyś znajomego.... i mniejsza już o to czy latał, skakał czy lepił dzbanki. Był. Mamy o kim rozmawiać, kogo wspominać.

Czy ktoś zastanowił się kiedykolwiek dlaczego wspomina właśnie tę osobę?


Jedni wspominają kogoś z kim kiedyś się pobili, a później razem pili piwo poklepując się po ramionach. Inni kolegów z dzieciństwa, którzy potem powyrastali i zostali dyrektorami, mechanikami, a taki Grzegorz to.... w zasadzie nie wiem co dziś robi, ale słyszałem, że jest królem porcelany, a kiedyś razem całymi dniami przesiadywaliśmy na drzewach.



Dlaczego z nich zeszliśmy? Nie chodzi przecież o dosłowność. Znaliśmy się. Każdy z nas opowie o swoich kolegach z dzieciństwa więcej niż o tzw przyjaciołach z obecnego życia. Nie wiemy co lubią jeść, nie wiemy jakie wakacje preferują. Nie mamy pojęcia czy jeżdżą do babci i czy ja jeszcze mają. Nie wiemy jaki lubią kolor i czy ich rodzeństwo "jest głupie".



Kiedyś wiedzieliśmy wszystko. Przestaliśmy pytać, przestaliśmy się interesowac naszymi znajomymi, ich życiem czy problemami, a człowiek nie pytany rzadko opowiada, nie buduje więzi. Dlaczego tak się stało?

Kiedyś całymi dniami przesiadywaliśmy w piaskownicy i budując cokolwiek z tego piachu umorusani po kokardy rozmawialiśmy. O wszystkim.
Każdy był równy i nie dlatego, że czasy były takie a nie inne, ale nikt nikomu nie zazdrościł. Syn taksówkarza z ósmego miał więcej, ktoś miał wujka w niemczech, ale za to dzielił się z nami gumami maomam.
Jeszcze innego ojciec przywoził z kontraktu w czechach lentilky i wszyscy z namaszczeniem zajadaliśmy po jednej czy dwie.


Dziś panuje ogólna zawiść. Może nie jest groźna czy chorobliwa, ale jest.

Bronimy się przed nią zaprzeczając, ale każdy na każdego patrzy. Ten ma to, a ten tamto.
Zaczyna się już w piaskownicy i nie chodzi o dzieci.
Chodzi o rodziców.
Nie ruszaj to nie Twoje, zostaw bo to chłopczyk przyniósł. Weź Adasiu pilnuj zabawek bo Ci ktoś weźmie i się zgubią.


Po co te wszystkie matki dzieciom w piaskownicy?

Niech się te zabawki gubią, niech dzieci się bawią, psują, obsypują piachem. Niech nie patrzą ze smutkiem, że one czegoś nie mają.
To my dorośli psujemy ten świat. Dzieci się nie zmieniły. To my je zmieniamy.
Na naszą modłę ustawiamy granice, a dziecko nie zna granic. Świat jest dla niego cudowny, a nie straszny jak dla nas.
Przerzucamy na nie nasze zahamowania i nasze lęki. Po co?
Jak one mają kogoś poznać, skoro my im nie pozwalamy.

Kiedyś przeczytałem, że jeśli będziemy pilnowali, aby naszym dzieciom nic się nie stało, to im się nic nie przydarzy...


Po latach przychodzi taki moment, gdy pytamy naszego nastolatka, dlaczego siedzisz w domu? Skocz gdzieś ze znajomymi. Nie masz żadnych kolegów?

A Ty rodzicu ich masz?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz