piątek, 31 lipca 2015

Gotowanie


Naszło mnie na gołąbki.
Nachodziło już od dawna, ale teraz naszło tak na poważnie i nie chciało poluzować. Tylko ta myśl o zakresie robót, aby te gołąbki wykonać staje się blokadą nie do przebycia.
Od czego ma się jednak przyjaciół, którzy w takiej sytuacji zawsze stwierdzą, że dobrze byłoby gdybyś zrobił i obczęstował równo jak leci :)
Nie o tym jednak chciałem napisać, bo choć znajomi to rzecz ważna to jednak za każdym razem gdy nachodzi mnie chęć na zrobienie czegoś z większej ilości składników niż 2 i do kompletu jest to potrawa, której nie przyrządza się co tydzień pojawia się ten sam odwieczny problem. Ile czego ma być.

Nie jest to jednak problem nad którym człowiek zastanawia się ot tak. O nieeee, tak łatwo to nie jest :)

Wpada pomysł, znajdują się poplecznicy i już jest łatwiej. Gnamy do sklepu.
Tu niestety dopiero się zaczyna. facet na zakupach, facet w sklepie, facet bez kartki ;)
Nie żeby było jakoś całkiem do bani bo przecież jestem gotujący więc klimat jako tako ogarniam, ale za każdym razem w takiej sytuacji pojawia się to samo pytanie. Jak to jest, że kobiety pamiętają przepisy, a my nie?

Ile razy nie robiłem gołąbków, za każdym razem robię to na czuja, ale co gorsza pamiętam mój pierwszy raz kiedy to wykonałem telefon do mojej szacownej protoplastki i usłyszałem w słuchawce:

Ja synku to robię tak i tu pada konkretny opis z precyzyjnymi ilościami i to w dwóch opcjach cholera zupełnie z pamięci. No jakbym system przeinstalowywał. Dokładnie krok po kroku.

Jak one to robią, że pamiętają takie pierdoły jak opis proporcji mięsa do ryżu, soli kapusty itd?
Nie wspomnę już o tym, że kapustę kupić to już jest zajęcie godne filozofa.
Taka? Inna? Dlaczego taka?
Kurde mało tego może dwie? Kobieta na targu doradza abym wziął tę drugą, a ja nie chcę wyjść na laika i wytężam intelekt aby zgłębić tajemna wiedzę, którą kierowała się przy wyborze.
Cholera też wie ile tego farszu mi wyjdzie skoro nie mam pojęcia co do niego kupić. tzn co to wiem, ale ile?
Na ile gołąbków wystarczy jedna taka kapusta? Na ile gołąbków wystarczy mi tego farszu?
Skąd one to do cholery wiedzą?

Podobnie z plackami ziemniaczanymi. 
- Zjesz kilka? 
- Nie dziękuję, ojciec przyjdzie i szwagier, lepiej żeby Ci nie zabrakło.
- Spokojnie, spokojnie wystarczy dla wszystkich. 

Jak?!!!! pytam. Jak ona ocenia na ile placków jej wystarczy tego wszystkiego co w misce wygląda jak papier toaletowy mieszany z klajstrem?

Przecież to jest awykonalne, podobnie jak pamiętanie daty urodzin czy jakiejkolwiek rocznicy.
Do tego wszystkiego dochodzi coś co mnie już całkiem rozwala.

- Zjadłbym nalesniki
- To skocz do sklepu bo zostało mi tylko jedno jajko, weź przy okazji mąkę bo jest 2/3 opakowania i mleko, bo to w lodówce stoi ze dwa dni a poza tym jest chude. Zobacz czy jest dżem bo zdaje się, że się skończył.

Nosz ja pierniczę ja śrubokrętu we własnej skrzynce znaleźć nie mogę, bo nawet nie wiem czy tam jest, a ona ma za każdym razem pełna inwentaryzację w głowie. Komplet tego co na potrzeba i czego by tu jeszcze dorzucić.
Jest jednak coś czego kobiety nie ogarniają, rzecz tak męska jak tylko to możliwe i doprowadzona do kunsztu jakiego próżno szukać pod kobiecą ręką.

Jajecznica.

Nie ważne czy jest zrobiona na boczku, na maśle, oleju czy z odrobiną cebuli.
Nieistotne czy z pieprzem czy bez.
Jedni dodają tarty żółty ser, inny pomidory, a szaleńcy niszczą grzyby by zrobić brudną breję, ale za każdym razem jest to danie na wskroś popisowe i do granic możliwości wykwintne.
Żadna kobieta z takim namaszczeniem nie przyrządzi jajecznicy.
Wbijane jaja muszą być nie rozbite, żółtka całe i elegancko pływające jak statki pośród wód. Niezależnie od dodatków ścinamy najpierw białko mieszając delikatnie pomiędzy żółtkami. Rzecz niezwykle precyzyjna bo żółtka delikatne i wystarczy trącić aby cały misternie przygotowywany proces diabli wzięli.

Ścinamy. 

Dodajemy szczyptę soli i mieszamy delikatnie zagarniając białko. Jest coraz bardziej białe. Gdzieniegdzie widać boczek i pachnące nieziemsko kawałeczki cebuli. O boska jajecznico, jakże cudownie kusisz ;)

Mieszanie zniecierpliwia, ale oto nadchodzi upragniony moment. Zmniejszamy płomień by nie dociągnąć białka za bardzo, ale aby nie było przeźroczyste bo to przecież niewybaczalne. 
Nadszedł moment najważniejszy. Rozbijanie żółtek. Przekłuwamy wszystkie po kolei, a ich cudowna barwa zachodzącego słońca rozlewa się pośród białek zmieniając kolor jajecznicy. Żółtko nie może się ściąć, ma okrzepnąć jedynie nadając jedwabistości potrawie. Podgęstnieć ledwie by całość dosmaczyć. teraz dodajemy szczyptę soli aby jej smak był skrajnie wyraźny, aby jej drobiny rozpływały się w ustach.

Jajecznica. Niedościgniona przez kobiety doskonałość ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz