Zaczęło się od mojego syna, którego do domu przywiozłem w Wigilię Świąt Bożego narodzenia, a skończy pewnie jakiegoś innego pięknego grudnia ;)
Jako zdeklarowany ateista o empirycznym podejściu do życia mam jednak w sobie romantyczną nutę, która w takich chwilach wymyśla symbole żyjące we mnie latami.
Miesiąc z jednej strony kończący rok, kończący wiele dla wielu, a dla mnie po raz kolejny staje się początkiem.
Fajna perspektywa zważywszy na fakt posiadanego wieku, ale patrząc na to jakimi starymi piernikami wydawali mi się moi rodzice gdy miałem naście lat, a to jakim młokosem zdaję się siebie postrzegać teraz będąc w ich ówczesnym wieku nabieram przekonania, że tak naprawdę dopiero się zacznie :)
Na głowie co prawda pojawiają się tu i ówdzie odbarwienia, ale póki nie czeszę włosów na pożyczkę nie mam co się martwić.
Czas zadbać o znajomych, zadbać o finanse i zrobić nareszcie coś dla siebie.
Ot grudzień. Światełko w tunelu i to bynajmniej nie jakaś choinkowa popierdółka, ale kawał niezłej lampy i do tego nawet nie eko. Świeci ale cholera żre energię.
Nic to. Rok był pełen zmian, a jeszcze nie powiedział ostatniego słowa.
Jak niewielu lat przed tym, ten przyniósł wiele radości. Pozwolił mi się nacieszyć, pobawić, napracować i zrobić coś nowego. Sprawdzić siebie i znajomych. Wywołać jakieś tam podsumowania ale też spojrzeć retrospektywnie na własne życie. Niby nic takiego, ale gdy się człowiek upora z kilkoma demonami jakoś tak lżej się patrzy w styczeń. No właśnie, bo przecież jeszcze jest ten grudzień. Święta, które mimo wszystko bardzo lubię, choć obchodzimy jest tak bardzo rodzinnie i świecko jak się tylko da nie są tak wyczekane jak za gówniarza. Może dlatego, że teraz to ja kupuję prezenty, a może dlatego, że jak moja matula kiedyś stoję przy garach i choć nie robimy jakiejś wielkiej wieczerzy to jednak chciałoby się, aby to wszystko smakowało tak - świątecznie?
Gdzieś w człowieku pokutuje ta cała zaszywania latami presja.
Jedno przestało się jakiś czas temu zmieniać.
Były lata, że upływ czasu nie miał kompletnego znaczenia. Potem życie zaczęło pędzić, dzieci rosły w oczach i zastanawiałem się kiedy zacznie mnie łupać w krzyżu. Dziś wiem, że odkąd zmiażdżyłem dwa dyski międzykręgowe łupie mnie od dawna, ale za to od kilku lat mam upływ czasu w nosie.
Pojawiły się za to jakieś marzenia, plany, cele. Co to się porobiło?
Nabrałem ochoty na dom, na motor, na posiadanie samochodu, który ze wszystkich jakie miałem dawał mi najwięcej frajdy i bynajmniej nie dlatego, że był jakiś wyjątkowy, ale dlatego, że najmniej się nim przejmowałem, za to cieszyłem możliwościami, tym, że wszystko mogę i oczywiście, że inni mężczyźni zazdrośnie zerkają :)
No ale zawsze prędzej czy później przychodzi grudzień i zaczynają się mimowolne podsumowania i rozliczenia. Co dalej? Jak? Co następne? No i dlaczego kolejny styczeń bez realizacji planów ze stycznia roku,….. aż wstyd. To kolejny grudzień w moim życiu, który wiele kończy, budzi jakiś niepokój i nadzieje zarazem. Znów pojawią się siwe włosy i znów będę zaczynał coś od nowa. Brak stabilizacji to coś co mnie trochę przeraża, ale wrosłem już trochę w ten tryb pracy.
Może czas to zmienić? Może ten grudzień jest właśnie tym, który coś definitywnie przewróci.
Byle do przodu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz