wtorek, 9 czerwca 2015

Biegamy ;)



Nooo to się zaczęło już na dobre.
Wszyscy biegają, a przynajmniej tak im się wydaje. Ci którzy biegają opiewają tę formę ruchu jako idealną i najlepszą dla człowieka. Ci, których ruszyć nie sposób wynajdują dziesiątki powodów, aby tego nie robić. Dla każdego przecież coś miłego, lub nie.
Nie biegam, ale chodzę, dużo chodzę, bo przecież i tu i tam i do pracy i w pracy i po pracy. Zaraz pojawia się ktoś, kto mądrze dorzuci, że przecież nie wiesz ile chodzisz, bo nie mierzysz. Może robisz tylko dwa kilometry, a to za mało dla zdrowia. Trzeba biegać, wtedy zobaczysz jak się będziesz cudownie czuł, a do kompletu to najtańszy sport.

Taaaa. Ano biegam i ja, ale średnio intensywnie i raczej niesystematycznie.
Owszem biegałem od 15 roku życia trenując lekkoatletykę, ale już wtedy nie dawało to żadnej frajdy. Ot biegaliśmy. Teraz znów biegam, ale bardziej ze świadomością, że coś robić muszę, bo lata lecą jak szalone, a to miało być najtańsze rozwiązanie i przecież wiem jak sobie krzywdy nie zrobić. Tak przynajmniej było gdy byłem sprawny i młody.

No i miało być przede wszystkim tanio, ale gdy zacząłem się dozbrajać, aby przy moim bieganiu nie obetrzeć sobie tego i owego, to już tanio nie było.
Buty to już najmarniej 200. Koszulki, spodenki, majtki, coś pod spód i na górę i nagle tysiąc pęka. Tanio? No rower wyjdzie drożej, jakiś squash pewnie jeszcze lepiej. Tenis itd to już zabawa dla majętniejszych, bo dochodzi jeszcze wynajęcie kortu i kogoś z kim się zagra.
Najtaniej wychodzi basen, ale trzeba umieć pływać i to nie rozpaczliwym, ale jakoś fachowo, aby siary nie było na torze.

No i wracamy do biegania.
Bawią mnie wstawki na portalach wśród znajomych, którzy pieją nad tym jak to cudownie jest biegać, jakie to wspaniałe uczucie. Wszystko to jest mi tak bardzo obce jak dno Mariańskiego Rowu.

Mordęga, walka z kolką, bolącymi udami, spoceniem jak szczur i biegiem z czerwoną paszczą gdy mija się jakąś dupeczkę, która to własnie wybiegła z domu i lekkim truchtem sunie fachowo z zamkniętymi ustami.
Gdzie ta frajda? Gdzie radocha?
Owszem czuję się lepiej, ale nie róbmy z tego jakiegoś cudu.
Wyjście z domu to największa walka jaką muszę ze sobą stoczyć, bo albo wiatr, albo deszcz, albo słońce, albo zbyt wcześnie, czy może zbyt późno.
Na domiar złego coś zjadłem niedawno i widmo kolki już od strzału kładzie mnie w objęciach fotela.
A brzuch rośnie a raczej obrasta w tłuszczyk bo przecież lato nie trwa wiecznie i na zimę trzeba baniak ogrzać ;)


Po co zatem biegamy?
Właśnie. 
Tak zupełnie szczerze to fakt lepszego samopoczucia, czy stanu zdrowia ma w tym wszystkim marginalne znaczenie.
Przecież nagle nie zaczęliśmy wszyscy dbać o zdrowie.
Wstawianie wszystkiego równo jak leci na FB też nie jest celem samym w sobie więc co?
Napędem jest seksualność, dominacja, zazdrość, a raczej jej budzenie.

To dla płci przeciwnej w głównej mierze biegamy. Koleś spod siódemki biega od dwóch miesięcy i zaczął cholera wyglądać jak człowiek, a do tego babeczki z klatki obok zaczęły się do niego uśmiechać. Koleżanki zaczęły wychodzić z kijami, a teraz też biegają. Tyłek jakiś fajniejszy, talia się pojawiła, a gdy biegną gapi się jeden z drugim za nimi.
No jak cholera nie biegać skoro grawitacja swoje prawa ma i albo dupsko podwiesisz na mięśniach, albo oprzesz o pancerne majtasy.
Sam w ciuchach do biegania nawet sobie się podobam co mi się nie zdarzało, a po biegu efekt pompy w mięśniach daje poczucie spełnionego obowiązku. No i choć nie wyglądam młodziej, to na bank moi rówieśnicy coraz starzej ;)



Poza tym powiedzmy sobie szczerze. Nic tak nie dodaje kopa facetowi jak komplement z ust koleżanki, przy jej osobistym prywatnym mężu ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz