poniedziałek, 1 grudnia 2014

Wolność

Nie wiem dlaczego w zasadzie wpadł mi teraz pomysł napisania tego posta, ale chyba teraz jest ku temu najlepszy czas. 
Wszystko już rozkminione, rozebrane na czynniki pierwsze i poukładane po nowemu. Nowy ład, nowe porządki, tylko śmieci wciąż te same.

Coraz popularniejsze rozwody już nikogo nie dziwią. Każdy ślub jest potencjalnym powodem rozwodu i jako taki chyba najbardziej podlega tezie "nigdy nie mów nigdy". Konia z rzędem temu kto wstanie teraz i powie "ja będę z moim partnerem/partnerką do końca życia" i nie zastanowi się przy tym czy nie palnął największej głupoty w życiu.
Nie chodzi mi bynajmniej o to, że mówiący to nie wierzy w swoje słowa, a o to, że przecież nie ma pojęcia co tak naprawdę myśli o tym jego tzw. druga połowa i czy właśnie nie układa sobie życia na nowo.

Ktoś kiedyś powiedział mi, że nieważne czy się kogoś kocha czy nie, bo to płomienne uczucie z czasem i tak ustępuje miejsca ogromnej zażyłości, ale to, aby się zwyczajnie lubić. Lubić być ze sobą.
Lubić napić piwa w upalne dni, spacer nawet gdy jednemu nie chce się wyjść, a potem okazuje się, że jest po prostu fajnie czy choćby poleżeć razem przed telewizorem, w którym od dwóch godzin nadają już tylko akwarium.

Niestety jak to w życiu bywa człowiek goni za nowym. To co posiada bierze za pewnik, stałą, niezmienną. Tak po prostu jest, było i tyle.
Zapominamy o adorowaniu siebie nawzajem, a nawet jeśli to robimy to przecież to już znamy, to już nie podsyca płomieni. Nie podsyca niczego, a przecież potrafiliśmy, staraliśmy się o siebie i miało być tak pięknie.
Wtedy pojawia się najczęściej ktoś nowy, zachłyśnięty słowem, obrazem.....
Opowiada równie ciekawie, albo ciekawiej i ...... 
Pojawia się zauroczenie, zadurzenie, zakochanie,..... rozstanie..........

Każdy z nas przeżywa to na swój sposób. Nieważne czy pojawia się płacz, śmiech czy złość. Za każdym razem jest to porażka.
Najtrudniej w tym wszystkim odnaleźć normalność. Jakąś zwykłą dozę człowieczeństwa aby ból i żal nie sprawiły, że staniemy się źli i zgorzkniali.
Do upojenia oglądamy stare zdjęcia jakby nie dość było rozpaczy tylko po to aby cierpieć jeszcze bardziej.
Samoumartwienie to coś czego natura ludzka potrzebuje. Szukamy chyba podświadomie pocieszenia w nas samych, jakby lgnąc do dna, do punktu odbicia.

Łatwo oczywiście pisać na chłodno, czekając na cud w formie zimnej lemoniady gdy emocje już opadły i idzie nowe, inne życie.
Samotne życie.

Wszystko jest łatwe gdy się ma trzydzieści lat. Wszystko jeszcze da się zrobić. Gdy się tych lat ma czterdzieści nic już nie wygląda tak samo.
Zmanierowany życiem i problemami, z bagażem doświadczeń albo i bez tzw. dorosły łatwo nie ma.

Nie mamy czym imponować.

Portfel nie dość wyposażony bo przecież mamy zobowiązania.
Wyżej ramy już nie podskoczymy więc trzymamy udawany fason. Na trzecie piętro wpadamy na jednym oddechu zieleniejąc już w okolicy drugiego półpiętra, ale nie odpuszczamy by nie trwonić skumulowanej energii jakbyśmy tym haustem powietrza z parteru wciśniętym w płuca chcieli dobić kompresji na ostatni mizerny podryg staruszka. Przecież jeszcze nie tak dawno targaliśmy za matką dwie potężne torby z zakupami. Niedawno bo przecież jakieś....... 25 lat temu?....

Oczywiście mamy przyjaciół. To plus tej całej wolności.
Oni zawsze powiedzą coś szczerego w stylu "ale jesteś pojebany..." i dobrze nam z tym bo taka, szczerość oczyszcza.

Mamy też kolegów w sytuacji podobnej i robimy za twardziela bo oto właśnie odzyskaliśmy wolność.
Sex, wóda i fajki.... Taaaaa, tylko za cholerę nam to nie odpowiada.
Z zazdrością patrzymy na znajomych trzymających się wciąż za rękę i tęsknimy za dotykiem, spojrzeniem.

Za tym konkretnym, zobrazowanym, który siedzi gdzieś głęboko w zakamarkach przywiązania. Odżywają obrazy podsycane spotkaniami bo wciąż wspólni znajomi zapraszają na wspólne spotkania. Widywanie, rozmyślanie, umartwianie.
Nawet poznawszy kogoś, nawet kogoś wyjątkowego nie udaje nam się zapomnieć bo nie łatwo jest radzić sobie z żałobą po kimś, kto wciąż żyje

niedziela, 9 marca 2014

Alkohole..... ;)




Wódka.

Rąbniemy?

No i jaka może być odpowiedź? No jaka? Oczywiście jedna.
Wiesz dziś nie mogę, bo żona wychodzi, bo ciotka ma zawał gara pełnego kompotu, bo syn ma spacer i trzeba za nim pójść, bo pranie właśnie dochodzi i trzeba spojrzeć przez drzwiczki pralki jak pięknie wiruje...
Odpowiedzi jest od cholery, ale pozostaje jedno małe ale.
Każdy facet, bez wyjątku zaraz dorzuci... ale w piątek chętnie, albo coś równie irracjonalnego jak zdanie pełne nadziei i strachu w głosie
- jak ja dawno nie piłem.....
Dawno kurwa. Najdalej trzy dni temu w sobotę ;)

I tak żyjemy. Czy wóda to zapełniacz pustego żołądka, czy remedium na smutki po stracie psa np. Może jednak coś na kształt brakującego "c" w niedoskonałym słowie Harakter?

No bo jak inaczej do tego podejść? Harakter przez samo "H" to jak facet w szeroko rozpostartymi ramionami i nogami do kompletu, wołający z pewnością w głosie "To ja do kurwy nędzy", a zaraz za nim stoi żona wołająca cicho, acz jeszcze pewniej z tym brakującym "C"... i chuj....

Wóda to największy męski atawizm.
Ostatni bastion, który nie wiedzieć czemu natura pozostawiła nam byśmy trawili go lepiej i pewniej przyswajali.
Tym z małym interesem dodaje męskości, tym z brakiem charakteru odwagi. Ci, którzy przez naturę obdarzeni zostali brakiem zarostu i piskliwym głosem startują nagle do dziewczyny siedzącej przy barze, na którą lampi się czterdziestu łysych karków ze ślinotokiem, a Ci poruszający się Corsą 1.0 nagle spod świateł startują z Bejcą M-group tylko dlatego, że mają naklejkę sport za 3,5zł.

Taka nasza wóda jaką ją wlejemy.

Chorzy nazajutrz nie pamiętamy co działo się wcześniej i jedynie gdzieś przez mgłę "dożywamy" opowieści dnia poprzedniego dosnute jeszcze bogatszymi poprzez sny wydarzeniami.

To my. Mężczyźni.
Nie potrafimy, nie chcemy, nie możemy. Wiele przed nami, do zmroku życia.
Zawsze jest czas na zrobienie wszystkiego i tego nie zrozumie nikt poza drugim mężczyzną. Innym naszego gatunku, który w sobotni wieczór gdzieś pod pretekstem pomocy przy wniesieniu kanapy, walnie lufę i zapomni na chwilę. Ten zrozumie.

Wróci do domu, wyjdzie z psem i załka gdzieś w duszy za kawalerskim życiem.
Za wygłupami do rana. Za starym escortem 1.3 na gaźniku, którego skrzętnie w garażu ojca oklejał z kumplami w płomienie i piękny napis 4.0V8.
O wystawianiu namiotu na trawnik i mieszkaniu w nim przez tydzień pod pretekstem suszenia go przed wyjazdem na wakacje, czy głupim opalaniu na dachu, który pochłonął niejeden koc.
Postoi przed motocyklem sąsiada udając, że patrzy gdzieś przed siebie.
Pomarzy i westchnie bo to co jego już jego nie dotyczy. Zatracił się ze strachu bo tak bardzo chciał i nic z tego nie wyszło, a teraz zwyczajnie się boi.

Wróci do domu i stwierdzi, że jest za stary oszukując sam siebie.
Pomyśli o tym w kategoriach, których nie zna przyjmując je za swoje.
Doceni czasem dom, rodzinę i uzna, że przeciez jest szczęśliwy obok swojej żony z nadwagą i wąsem, z którego kiedyś tak bardzo się śmiała gdy sąsiadka rodziców zlizywała z niego majonez z klasycznego jaja na twardo na etatowej co sobotniej imprezie.

Gdzie to wszystko?

Sam wspomina, bo sięga pamięcią przecież do tych dni gdy do rodziców wpadali znajomi.
Miło to wspomina bo spał jak zabity gdy rodzice tańcem kończyli imprezę w duchu strzemiennego.
Miło wspomina bo dom żył, a on już nie. 
Siedzi teraz na schodach klatki patrząc jak po drugiej stronie ulicy jakiś małolat odważnie sięga czci córki jego sąsiada. Już krew w nim nie tak gorąca. niby zawrze, ale stygnie szybko bo przecież sam właśnie złapał rumieniec na uszach na myśl o Wioletcie, która była jego pierwszą po pośladkach całowaną gdy marzył dopiero o zaroście.
Ech. życie.

Dlaczego aż tak bardzo boimy się żyć?

Z zazdrością patrząc na młodych, wolnych szlag nas trafia gdy idąc przez miasto krzyczą "Legia chuje" zapominając jak sami darliśmy się w niebogłosy "Luuuuudzieeeeeee, dlaczego jeszcze nie śpicieeeeeee"

Zmieniło się tylko pokolenie, obyczaje i .... wyzwiska.

Jedno i drugie budzi sąsiadów tak samo.
Po co zatem robić to w ogóle - myśli?
Bo tak. Bo czasem trzeba mordę wydrzeć aby poczuć się Panem świata przez te kilka chwil zanim ojciec usłyszy i powie co o tym myśli.
Zanim dziewczyna, w której zakochani jesteśmy po uszy uzna, że to dziecinne.
To już jest koniec. Agonia. Po chłopie..........

Ostatnia deska ratunku...... Wolność, ale nie nasza.
Wolność kolegi, którego żona rzuciła bo sam nie miał odwagi.
Teraz z dumnie podniesioną głową kroczy w nowej koszuli i pięknych butach od Ryłko strosząc pióra i oznajmiając wszem i wobec.... To mój czas.
Ostatnia deska.... Wódka z nim własnie.
My w dole, on pocieszyciel z głową w chmurach udający, że jest bosko.
Kasanova z flaszką żołądkowej zamiast whisky.
Dobrze nam w tej sytuacji.
Ciągniemy jego życie nozdrzami choć to tak bardzo żałosne.

niedziela, 2 marca 2014

Złombol 2014 :)

No to nie ma wyjścia :)

Czas zacząć żyć i zrobić coś dla siebie oddając trochę innym.
Czas pokazać samemu sobie, że mogę, potrafię i mam jeszcze coś do powiedzenia. Mało tego, że do powiedzenia coś mają również inni.
Czas powiedzieć wreszcie mam 4 dychy i co z tego? Kij w bary temu kto powie, że to dużo. Wczoraj kupiliśmy Poloneza, wieczorem wypiłem morze wódki, a teraz klasycznie od 7 rano zdycham. I co? I nic, po prostu czas na Złombol ;)

Poszukiwania były krótkie i całe szczęście bo radość większa i jest się czym pochwalić. Oczywiście zabraliśmy ze sobą jedynego słusznego poszukiwacza dziury w całym i razem z kolegą pojechaliśmy do Częstochowy zobaczyć cudo techniki motoryzacyjnej.

Oczywiście opiszę wszystko, ale póki co dajcie mi pozdychać jeszcze trochę i nacieszcie oczy stanem tego Poldka ;)


No to stało się to, co stac się musiało.

Jedziemy.
Jako, że nazwa zainicjowana przez Naczelnika Grzmiącego Rydwanu przypadła nam do gustu uznaliśmy, że skoro już takiego cukierasa mamy, to się podobnie ponazywamy.
W taki oto sposób znaleźliśmy się już oficjalnie, na oficjalnej stronie ZŁOMBOLa pod jakże piękną nazwą : CUKIERAS TEAM
I niech ktoś powie, że impreza nie jest fajna.

Do rzeczy jednak. Nie mamy przy nim zbyt wiele do roboty więc go po trosze olewamy, a ja z kolei olałem trochę pisanie tu, bo i o czym, skoro niewiele się dzieje.
Nie żeby kompletnie nic, ale na jakiekolwiek efekty jeszcze czas.
Póki co leżymy na laurach bo nawet nasz główny znawca Poloneza uznał, że takim jeszcze nie jechał.
My też nie :)