czwartek, 23 września 2010

Krokodyl



Tak. 
Już dawno stwierdziłem, że jestem jak ten krokodyl. Zresztą chyba każdy mężczyzna taki właśnie jest. Ani nie jestem tajemniczy, ani tym bardziej skomplikowany. Co tu dużo mówić. Całość mojego jestestwa można sprowadzić do jednego zdania. Albo jestem głodny, albo chce mi się jeść...

Dlaczego właśnie tak? A dlaczego nie? Proste rozwiązania są najlepsze więc po co komplikować sobie życie jego zawiłościami skoro można całość odkurzyć i zasiąść przed telewizorem.


No i wszystko byłoby w porządku gdyby można było mieszkać z podobnym do siebie kumplem. Wieczorem browar, coś w tv i.........
Właśnie. Wszystko byłoby proste i genialne z natury gdyby nie natura właśnie, a ta domaga się partnerki i cokolwiek się za tym kryje komlikuje życie do granic możliwości. Fajnie byłoby sobie te partnerki spraszać z kumplem, ale prędzej czy później albo jego albo moja zostanie na dłużej i pozamiatane.
Nagle kuchnia jest czysta i zaczynamy się odżywiać warzywami.
Jakiś basen, drążek w świetle futryny i antyperspiranty. Już nie wskoczysz w koszulkę z poniedziałku tylko dlatego, że znów jest poniedziałek. Nie wskoczysz w nią nawet dlatego, że jest poprzedni wtorek bo jest już wczorajsza. 

No i co z tego? Była przecież w porządku.

No i prostota życia zostaje zachwiana. Po krokodylu. Tysiące lat ewolucji poszły w diabły z nastaniem ruchów feministycznych. Już nie można siedzieć po uszy we własnej sadzawce czekając leniwie na ofiarę. Teraz trzeba wyjść i co gorsza ładnie się przedstawić....
 
Trzeba wyglądać lepiej niż inni w sadzawce. Pół biedy gdy krokodylowi zostało jeszcze troche odwagi z dawnych męskich czasów, ale co mają zrobić Ci którzy w obecnych czasach zachwiali w sobie tę męską butę?
Zagonieni we własnym wyobrażeniu, że tak być powinno bo przecież lansowanie odkurzania i pomagania w domu jest tak bardzo na topie, że robią wszystko w dobrej wierze. Nie polują, upolowali kiedyś, ale nie jedzą, nie konsumują, a ich ofiara biega wolna i nie potrafi znaleźć sobie miejsca. 

Zaczyna szukać innej sadzawki, w której już nie wielkie opasłe krokodyle w kuchennych fartuchach, ale banda krewkich aligatorów chowa się wystawiając jedynie oczyska.

Krokodyl jednak nie ma tak źle jakby się wydawało, bo przecież ofiary już nie takie szybkie, ani już nie takie miękkie. Aligator na byle co nie poleci, a krokodyl byle młódki nie dogoni.
Siedzimy. Każdy w swojej sadzawce z sobie podobnymi i rozmyślamy. Dodajemy sobie otuchy mówiąc, że te młode to nie dla nas i choć wdzięczą się na brzegu nawet do nich nie startujemy w obawie o zbyt wczesny zawał serca.
Czekamy. Płynie czas.

Dobrze jest gdy ostatnimi zębami złapiemy jeszcze kogoś kto nie za bardzo się wyrywa. Jeśli jeszcze potrafi się odezwać, zamiast wydzierać pod byle pretekstem, jesteśmy wreszcie w domu.
Niby lepiej byłoby złapać kumpla i zaciągnąć do naszej sadzawki, ale to nie to. On sam przyjdzie i frajda z tego żadna. Na szczęście w pewnym wieku wszyscy już sobie zdajemy sprawę z tego, że błoto w którym zostaliśmy unurzani jest naszym błotem i nie ma już sensu go zmieniać. Dość poszukiwań, dość polowań.


Kumpel jest dobry od czasu do czasu, bo tak na dłuższą metę z głodu byśmy razem padli wystawijąc jedynie ponad powierzchnię tęskne ofiary oczy..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz