piątek, 6 października 2017

Śmierć...




Pracujemy jak porąbani goniąc za pieniądzem bo jakoś przecież trzeba wiązać te dwa końce sznura szubienicy. Nie zastanawiamy się nad tym co będzie gdy sił zabraknie, bo póki młodzi i sprawni wszystko wydaje się realne.

Ostatnie dni to rozmowy, czytane artykuły, zdjęcia i wspomnienia. Trochę smutku lecz także i uśmiechu. 

Człowiek trzyma się kupy i jakoś pcha to wszystko do przodu śmiejąc się przez łzy, a tak naprawdę o nietrwałości naszego jestestwa przekonujemy się gdy odchodzą bliscy. Czasem mamy z nimi kontakt niemal codziennie, a czasem żałujemy, że tego kontaktu nie zdążyliśmy nadrobić.

Gdy miałem 20 lat odszedł mój młodszy kolega. Wtedy nie wstrząsnęło to mną tak bardzo. Nie wstrząsnęło to w zasadzie nikim z nas. Odszedł i sporo rozmawialiśmy, ale szybko wszystko potoczyło się dalej. Potem kolejni zginęli na motorze i obiecałem sobie nigdy na dwa koła nie wsiąść. 

Odchodzą znajomi, członkowie rodziny, ukochane zwierzęta. 

Z wiekiem cierpi się bardziej, bo coraz więcej przeżyć buduje w nas obrazy i współczucie. Jakoś sobie z tym wszystkim radzimy. Im starsi tym więcej czujemy, większe stają się łzy, ale też dłonie większe by je ocierać.

Dziś pożegnałem najwierniejszego wśród przyjaciół. 
Nigdy nie był przeciw, zawsze radosny, zawsze przy mnie, zawsze ten sam. Mam wrażenie, że przeszliśmy razem wszystko co można przejść. Przeżyłem z nim całe jego życie, a on wzbogacił moje. Myślę, że było dla niego miłe i choć nie miałem dla niego ostatnio tyle czasu ile bym chciał, zasypiałem z ręką opuszczoną z łóżka by choć przez tę chwilę dopóki nie zagrzała się pod nim podłoga mógł mnie czuć.

Koszmarne są te dni gdy ktoś kogo tak bardzo się lubi gaśnie z tygodnia na tydzień coraz bardziej. Koszmarna jest świadomość, że wiedziałem dlaczego. Niemoc jest okropna, a pieniądze nie zapewnią nam zdrowia.

Dziś się pożegnaliśmy.
Rano jeszcze ten sam, po godzinie przyszedł do mnie i już wiedziałem, że nadszedł ten cholerny czas, nie w porę. Niby byłem gotów, ale wszystko to kurwa za wcześnie. Z trudem łapany oddech i te okrągłe czarne oczy to coś czego nie da się zapomnieć.

Był tak bardzo dzielny jak bardzo ja chciałbym być kiedykolwiek. 
Leżał spokojnie gdy golono mu łapy pod wenflon. Dumnie uniesiona głowa w ostatnim geście prawdziwego arystokraty. Nawet nie mrugnął gdy po raz kolejny próbowano znaleźć drożną żyłę. 
Prawdziwy mężczyzna, jak zawsze opanowany, do końca silny charakterem.
Nie życzę nikomu patrzeć w oczy komuś, kto zamyka je przed ostatnim w życiu snem. Coraz cięższa dla niego głowa ani przez chwilę nie była dla mnie ciężarem.

Życie gaśnie po cichu. Bezboleśnie, bezszelestnie. Słychać łomot własnego serca, a pod dłonią coraz spokojniejszy rytm. lżej mi bo byłem tam z nim. Nie odszedł sam, był z kimś kto był mu tak samo wierny jak on. Mogłem mu ulżyć w bólu, zabrać ze sobą jego smycz...

Powrót do domu, do "niego", bo przecież otwierając drzwi odruchowo zatrzymałem je aby go nie potrącić był najgorszym ze wszystkich powrotów. To tak bardzo nie moje mieszkanie stało się jeszcze bardziej obce. Spał ostatnio zawsze pod drzwiami. Czekał tam na mnie. Wkurzał mnie tym bo to jednak dość duża blokada, a teraz chciałbym aby je sobą przytrzymał.

Wciąż są tu jego kłaki, wciąż stoją miski w kuchni. Poczekam z tym.

Empatia sprawia mi kłopot, który dla wielu może się wydawać śmieszny, a u mnie wywołuje łzy.  Trzymać się staram te łzy na wodzy, ale wystarczy spojrzenie na jego stałe miejsce i płyną.

Nie słychać stukania pazurów. Nikt nie rozchlapuje wody w kuchni, nikt już na mnie nie burczy by dostać piętkę z chleba.
Zrobiło się tak strasznie cicho.